PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram

 

 

 

 

W grudniu 2006 roku organizatorzy anonsowali pierwsze gwiazdy Metalmanii 2007. W ciągu kolejnych dwóch miesięcy skład ten rozrósł się nas tyle efektownie, że określenie XXI edycji festiwalu mianem jednej z najbardziej udanych nie będzie z pewnością nadużyciem. No i wreszcie także thrashmaniacy mogli dostać wypieków z wrażenia – po latach nieobecności z pełną mocą na deski Spodka powrócił thrash.

Ktokolwiek jednak w dniu 24 marca 2007 r. zdecydował się na odwiedzenie katowickiej „Świątyni Metalu”, ten szybko zorientował się, że wzorem czterech poprzednich edycji przekrój stylistyczny uwzględnił niemal całe bogactwo metalowego świata i jego obrzeży. Także na małej scenie, gdzie rzeczone obrzeża eksplorowała przede wszystkim ekipa z WU-HAE (hip-hopowe spojrzenie na metal) gotycki skład Ciryam, metalcore’owy Forever Will Burn z RPA oraz pogańsko-folkowo metalowy Tyr z Wysp Owczych (zdecydowanie udany występ). Do tego wielobarwny Carnal, klasycznie heavymetalowy Witchking, kultowy czeski Root i brutalne jak sto diabłów Sphere i Deivos (nie dotarła zapowiedziana Anata). Jednak mała scena i tak została opanowana przede wszystkim przez dwa zespoły: brytyjski deathmetalowy Benediction, który udowodnił, że swoim oldskulowym występem bez problem rozniósłby połowę uczestników sceny głównej, oraz nasz rodzimy Horrorscope, który… zresztą, oddajmy głos gitarzyście, Lechowi „Blackpitfatherowi” Śmiechowiczowi: „Pamiętam doskonale występ Horrorscope na Metalmanii 2007. Graliśmy wtedy materiał z płyty „Evoking Demons”, która była także wydana na licencji w Polsce przez MMP. Nie ukrywam, że występ na tym festiwalu był dla nas czymś wyjątkowym, nie tylko z powodu doborowego towarzystwa, doskonałego przyjęcia fanów, ale też ze względu na nasz osobisty stosunek i estymę, którą darzone jest to wydarzenie. Uczestnictwo w prawdopodobnie największym europejskim festiwalu metalowym organizowanym w zamkniętej hali to jest „coś”! Doborowe towarzystwo m.in. Testament, Jorn czy Benediction budziło respekt! Utkwiły mi także w pamięci dwie nieco śmieszne sytuacje. Pierwszą z nich jest to, że zagraliśmy nasz set w absolutnie podkręconych tempach, tak szybko, że dziś łapiemy się za głowy, pytając jak to było możliwe (śmiech). Nasz utwór "Traumatic Legacy" zarejestrowany amatorsko na tamtej edycji Metalmanii udowodnił nam, że sami możemy przekraczać stawiane sobie granice (śmiech). Kolejną dość humorystyczną sytuacją było to, że moje zadowolenie z występu w Spodku szło w parze ze złością, gdyż graliśmy na mniejszej scenie w tym samym momencie, gdy na głównej estradzie grał JORN z zespołem, więc siłą rzeczy nie mogłem zobaczyć koncertu, na który tak liczyłem...”. Najsłabszą stroną Metalmanii 2007 okazał się porządek organizacyjny, a w zasadzie jego brak, który w przypadku dużej sceny dał o sobie znać od samego otwarcia, a to – z godzinnym opóźnieniem – przypadło w udziale radosnym opojom z Korpiklaani. Opóźnienie pozwoliło im zebrać całkiem już liczną publiczność, co zaowocowało koncertem radosnym i całkiem nieźle odebranym. Trudno to samo powiedzieć o rosyjskim blackmetalowym Crystal Abyss, choć jego muzycy zdawali się być zadowoleni. Sinctriah dla „Metal Hammera” (nr 5/2007): „Było całkiem miło. Cieszymy się, że udało nam się wystąpić w Polsce, i to na tak wielkim festiwalu. Słuchacze przyjęli nas nieźle. To prawda, że byliśmy jedynym zespołem blackmetalowym, ale to niekoniecznie działało na naszą niekorzyść, bo przynajmniej wyróżnialiśmy się na tle pozostałych wykonawców. Nie gramy muzyki dla każdego, w związku z czym nie oczekiwaliśmy, że zaakceptują nas wszyscy fani zgromadzeni na Metalmanii. Miło się jednak rozczarowaliśmy, bo przyjęto nas życzliwie”. Życzliwie i powściągliwie: przeważały głosy, że wiele zespołów rodzimych o wiele bardziej zasługiwało na wyróżnienie w postaci występu na dużej scenie. Na takie wyróżnienie z pewnością zasłużył Darzamat, który pomimo przeciwności losu, koncert zagrał porywający. Flauros: „Dla człowieka, który pamięta Metalmanię z końca lat 80-tych jeszcze jako małoletni fan, występ w Spodku to spełnienie dziecięcych marzeń. Dlatego bardzo cieszy mnie fakt, że mogłem aż dwukrotnie pojawić się na deskach katowickiej hali w ramach festiwalu Metalmania. Wcześniej zagraliśmy tam w 2005 roku. Dla Darzamat koncert w roku 2007 był szczególnym występem z powodu kręcenia albumu DVD. Mieliśmy przygotowaną specjalną scenografię i przekrojowy program muzyczny. Dodatkowo postanowiłem spełnić inne swoje marzenie i zaprosić do wspólnego występu Romana Kostrzewskiego z kultowego dla mnie zespołu Kat. Razem zagraliśmy „Diabelski Dom cz. II”, i moim zdaniem wyszło znakomicie. Bezcennym było usłyszeć słowa: „Jak tam wasze gardła? Będzie diabelsko, bardzo diabelsko!”, stojąc obok Kostrzewskiego. Zresztą, moim zdaniem czas nagrania DVD „Live Profanity”  był najlepszym okresem w historii Darzamat. Byliśmy po znakomitym albumie „Transkarpatia”, który wyprodukowaliśmy w Szwecji z Andym La Rocquiem, i graliśmy w tym okresie świetne koncerty. Wracając jednak do Metalmanii: oprócz naszego występu, była to również świetna okazja do spotkań towarzyskich z kapelami i fanami. A także znakomita możliwość zobaczenia kilku dobrych koncertów. Do dzisiaj mam świeżo w pamięci niesamowite występy: Testament, Destruction, My Dying Bride, Benediction i Entombed. Zresztą z Larsem G. Petrovem i chłopakami z Entombed dzieliliśmy garderobę, więc była to wspaniała okazja do wypicia kilku głębszych. Niestety, trochę gorzej występ na Metalmanii wspomina nasza wokalistka, Nera, która do Spodka przyjechała wprost ze szpitala. Ten występ kosztował ją wiele sił i pewnie, gdyby nie fakt zaplanowanego DVD, to koncert byśmy odwołali. Zresztą do ostatniej chwili nie byliśmy pewni, czy Nera zdoła zaśpiewać. Dlatego było trochę nerwowo, ale kiedy już wyszliśmy na scenę, złe emocje zniknęły”. Zyklon zagrał szalenie brutalnie – sama już zresztą obecność Samotha przyprawiła co poniektórych o nadciśnienie – wkradła się jednak w ten występ pewna monotonia. Nie najlepszy okazał się także występ Jorna z ekipą. Zaskoczyła oparta o covery set lista, zniechęcił brak entuzjazmu muzyków, klasą samą w sobie okazał się natomiast ten głos: potężny i nie do podrobienia. Prawdziwie szaleństwo i opętanie wkroczyło na scenę wraz z Vital Remains. Brutalny, rozbudowany death metal usatysfakcjonował niemal wszystkich koneserów gatunku. Niemal, bo część fanów do samego końca liczyła na obecność Glena Bentona za mikrofonem. Werwa, entuzjazm i posmak starej szkoły w wydaniu Entombed były równie ogromne jak dziura w starej koszulce Destruction L.G. Petrova. A „Left Hand Path” na żywo… potęga! Alex Hellid dla „Thrash’em All” (nr 4/2007): „Człowieku, było zajebiście! Początkowo mieliśmy lądować w Krakowie, ale 10 minut przed lądowaniem okazało się, że na dole zbyt mocno dmucha, i samolot został zawrócony do Warszawy. Stamtąd z jakimiś szwedzkimi turystami musieliśmy jechać w nocy 300 kilometrów. Mieliśmy jednak ze sobą dość spory zapas whisky i podróż upłynęła nam w miłej atmosferze. Kiedy przyjechaliśmy, było już bardzo późno. Kupiliśmy jakieś kebaby, piwo i poszliśmy spać. Następnego dnia – był to dzień festiwalu – od samego rana zaczęliśmy chlać, co nam trochę skomplikowało grafik (śmiech). Jednak sam koncert był rewelacyjny”. Wspomniany Destruction rzucił na glebę wszystkich fanów thrashu, zrobiłby to jednak pewnie skuteczniej, uzbrojony w bardziej doskwierające agresją, a mniej płaskie brzmienie. Blaze Bayley nie zaskoczył nikogo doborem repertuaru, wszyscy wszak spodziewali się zacnej porcji kawałków Żelaznej Dziewicy. Zaskoczyć mogła za to rozpiętość czasowa – ot, taki przywilej grupy rejestrującej DVD. Do występu Sepultury niemal wszyscy podeszli z podejrzliwością, a to za sprawą składu uszczuplonego o Igora Cavalerę. Brazylijczycy jednak zaskoczyli, grając niesamowicie intensywny i szalenie energetyczny koncert, pełen starych hitów z „Troops Of Doom” włącznie. Tymczasem coraz poważniejsze opóźnienie wymusiło zmiany w grafiku. Gwiazda, amerykański thrashmetalowy Testament, miast zamykać stawkę zespołów, z racji konieczności powrotu o czasie, pojawił się jako trzeci zespół od końca. I dołożył do pieca tak, aż zagotowała się woda… z rozpalonymi fanami jako zawartością. Chuck Billy dla „Metal Hammera” (nr 4/2008): „… Z tego co zauważyłem, ulubionym albumem wielu naszych polskich fanów jest „The Gathering”. Nie zapomnę, gdy wychodziliśmy z autobusu w Katowicach w ubiegłym roku i tłum wrzeszczał prosząc o numery z tej płyty. To był jeden z pierwszych koncertów z Alexem z powrotem na pokładzie. Wtedy nie znał on za bardzo tego wydawnictwa, a w naszym secie znajdowały się może trzy utwory z niego. Gdy usłyszał błagalne prośby fanów, powiedział do nas: „OK., zagrajmy więcej kawałków z tego krążka.” Nie będzie żadną przesadą, jeśli powiem, że jest to właśnie zasługa polskiej publiczności”. Testament zagarnął najlepszy czas „antenowy”, do tego zagrał jak na gwiazdę przystało, nic też dziwnego, że w niezręcznej sytuacji postawił kolejne zespoły. Paradise Lost, mimo zaplecza fanów, zagrał jeden ze słabszych koncertów w naszym kraju, My Dying Bride przesączył mury Spodka doskwierającym smutkiem, który zamiast uradować serca melancholików, uśpił nielicznych już w obiekcie widzów. Dochodziła godzina trzecia w nocy…   Frekwencyjny i artystyczny sukces poprzedniej edycji podpowiedział organizatorom, jakiego rodzaju atrakcje powinni zapewnić metal maniakom (a przede wszystkim maniaczkom z racji doniosłości dnia)w dniu 8 marca 2008 roku, podczas XXII edycji Metalmanii. Więcej thrashu! To narzucało się samo i – jak się okazało - znakomicie się sprawdziło. Na małej scenie w energetycznym wydaniu weteranów z australijskiego Mortal Sin i młodzieży z brytyjskiego Evile. Zapytałem onegdaj Ol’a Drake’a, gitarzystę tego ostatniego o niniejszy występ, odpowiedział dość konkretnie: „Metalmania skopała dupy. To był nasz pierwszy występ w Polsce i bardzo zaskoczyło nas przyjęcie przez fanów. Bardzo dziękujemy za tak gorące powitanie i definitywnie musimy do was powrócić”. Reprezentacja Polski została tym razem mocno uszczuplona. Na małej scenie do zaledwie dwóch zespołów: Carrion i Pandemonium. Paul: „W 2008 roku powtórnie zagraliśmy na tym festiwalu. Tym razem na małej scenie. Występ oceniam jako treściwy, dobrze zaprezentowany i skuteczny. Potem relaks i oglądanie pierwszej ligi na dużej scenie”. Skład małej sceny uzupełniły Non Divine, Demonical, Drone, October File, a także wyróżniające się pod pewnymi względami Stolen Babies oraz Izegrim. Pierwszy ze względu na zaprezentowany performance, drugi dzięki mocno charakternej wokalistce. Poison The Well zainaugurował wydarzenia na dużej scenie cokolwiek nieudanie. Ich mocno core’owa propozycja zainteresowała co najwyżej nadaktywnych, którzy mieli ochotę porzucać w stronę sceny różnego rodzaju wulgaryzmami. Inside You, jako kolejny zespół zza naszej wschodniej granicy, zamiast ukazać jej siłę, pokazał przeciętność. Uduchowiony i natchniony był za to występ Primordial. Do tej pory gdzieś w głowie kołacze wspaniały „Heathen Tribe”… tak, to był zdecydowanie wspaniały, choć stanowczo zbyt krótki występ. To samo można powiedzieć o deathmetalowcach z Immolation – w ich przypadku ewidentnie doskwierało też słabe brzmienie. Flotsam & Jetsam grali przez równe 70 minut, co dało do zrozumienia, że oto rejestrowane jest kolejne metalmaniowe DVD. Grali równo, umiarkowanie ostro (z kilkoma wyjątkami), a przez cały czas z typowo amerykańskim luzem w tle. Skoro thrash powrócił – jako kolejny do uderzania dźwiękiem zameldował się duński Artillery. I cóż, to był jeden najsłabszych występów tej edycji. Z jednej strony wyraźnie zestresowani instrumentaliści, z drugiej -  mocno odstający od reszty wiekiem, wyglądem i młodzieżowo-manierycznym zachowaniem nowy wokalista. Potrzeba było czasu, by ten zestaw ludzki zaczął działać jak dobrze naoliwiona machina. W marcu 2008 roku… nie działał. Marduk pojawił się na scenie dosłownie na chwilę, posiał szatańskie zamieszanie i zniknął nim ktokolwiek wyrzucił z siebie słowa protestu. To było niczym diabelski podmuch; no i ten czarno-rock’n’rollowy „Materialized In Stone”… Vader dzięki swemu występowi dołączył do grona swoistych rekordzistów. Dragon, Acid Drinkers i zespół Petera – każdy z sześcioma metalmaniowymi występami na koncie… Satyricon zaprezentował się perfekcyjnie, a przy tym bardzo rozrywkowo. Norweski chłód połączył z gorącem scenicznego przekazu… Zdecydowanie dobry występ. Overkill poszedł o krok – a może raczej o kilka długości – dalej. Bobby „Blitz” i ekipa zagrali jeden z najlepszych koncertów w całej historii Metalmanii. Energia równa erupcji wulkanu. A gdyby ktoś miał wątpliwości, na deser zaserwował „Fuck You”, który zagwarantował zebranym doskonały wręcz ubaw. W kategorię „naj” doskonale wpisał się też The Dillinger Escape Plan. W tym przypadku był to jednak gig najbardziej kontrowersyjny. Połamana, pogięta, matematyczna, obłąkana muzyka w zestawieniu z drażniącymi oczy i mózg efektami świetlnymi znalazła chyba więcej przeciwników niż zwolenników. W każdym razie niemal nikt nie przeszedł obok tak wyrazistej propozycji obojętnie. Megadeth jako gwiazda wypadł bardzo zawodowo. Profesjonalne światła, garść doskonale znanych hitów oraz zaskakująco wyciszony i skromny Dave Mustaine. Zdecydowanie był to koncert, który mógł się spodobać sześciotysięcznej publiczności. Nic też dziwnego, że zadowoleni organizatorzy, zanim jeszcze pisk ustąpił z naszych uszu, podali termin kolejnej edycji festiwalu. Tym razem miała to być data 7 marca 2009 roku. Planowane miejsce: Spodek. Nikt jednak wówczas nie przewidział, że obiekt ten zostanie na wiele miesięcy oddany do remontu. Zaczęły pojawiać się rozmaite spekulacje co do nowej lokalizacji: Zabrze, Wrocław… jeszcze kilka innych. Ostatecznie jednak Metalmania jako taka nie odbyła się. Zamiast tego, dla podtrzymania tradycji, w warszawskiej Stodole miało miejsce wydarzenie ochrzczone jako  Metalmania Fest z obsadą w postaci Soulfly, Overkill, Exodus, Incite i Carnal (nie dojechał Heaven Shall Burn). Stodoła wypełniła się wówczas szczelnie, pojawiły się jednak głosy, że użycie w tym przypadku nazwy „Metalmania” to nadużycie, a festiwal powinien być nadal związany z Górnym Śląskiem. W ciągu kolejnych lat Metalmania niestety także się nie odbyła. Szanse na reaktywację festiwalu pojawiły się w 2012 roku, choć jak na razie skończyło się na pogłoskach. MMP rzeczowo tłumaczy swoje stanowisko: „Zmieniła się sytuacja na rynku koncertowym. W momencie gdy startowaliśmy z Metalmanią prawie dwadzieścia lat temu, w Polsce festiwal tego typu był wydarzeniem ogromnej rangi i to zarówno pod względem organizacyjnym jak i kulturalnym. Dziś, gdy w pierwszej połowie 2012 roku w Polsce można zobaczyć kilkadziesiąt solidnych, klubowych metalowych koncertów, organizacja Metalmanii jest wyzwaniem. Zdradzimy, że wciąż myślimy i pracujemy nad kolejną odsłoną tego festiwalu – mamy świadomość jak potężny jest szyld „Metalmania” - ale muszą pojawić się na niej dobrze dobrani artyści, którzy zapracują na frekwencję. Tym bardziej, że bacznie obserwujemy konkurencję i wiemy, że bardzo łatwo w tych czasach strzelić sobie w stopę”... Prace nad kolejną odsłoną dają pewną nadzieję. Szkoda byłoby zmarnować wypracowany przez lata status festiwalu. Status, który został  potwierdzony przez entuzjazm wielu osób, które na potrzeby niniejszej historii zechciały powspominać, a w kilku przypadkach niemalże się przy tym wzruszyły. Za poświęcony czas ogromnie Wam dziękuję i oby do zobaczenia na XXIII Metalmanii!!! 

Rafał Monastyrski