PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2017-09-19
Metal Hammer 9/2017

Metal Hammer 9/2017

Paradise Lost, Black Country Communion, Myrkur, Alice Cooper, Leprous, Alter Bridge, Gizmodrome, Hurrockaine, Dead Lord, The Starbreakers, The Midnight Ghost Train, 36 Crazyfists, Comeback Kid, Sully Erna, Sons Of Texas, Next To None, End Of Green, Across The Atlantic, Hellcats, Thy Art Is Murder

Metal Hammer 9/2017

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 03
Hard Fax 04
Paradise Lost 08
Black Country Communion 14
Myrkur 16
Alice Cooper 18
Leprous 20
Alter Bridge 22
Gizmodrome 24
Hurrockaine 26
Dead Lord 28
The Starbreakers 30
Pascal 31
Na Zachód Od Metalu 32
Book Zapłać 41
The Midnight Ghost Train 42
36 Crazyfists 44
Comeback Kid 46
Sully Erna 48
Sons Of Texas 50
Next To None 52
Album Miesiąca 55
Recenzje 56
End Of Green 62
Across The Atlantic 63
Hellcats 64
Thy Art Is Murder 65
Live 66
The World Needs A Hero 68
Out Of The Darkness 69
Die Young 70

ZGRZYT

Paradise Lost...

ten zespół towarzyszy polskiej edycji Metal Hammera w zasadzie od początku. To na naszych łamach promowaliśmy „Icon” gdy zespół – dokładnie pamiętam – był chętnie porównywany do Metalliki, która wówczas święciła triumfy ze swoim „Czarnym” albumem. To u nas Nick Holmes opowiadał o powstawaniu „Draconian Times” i to nam tłumaczył się ze zmian stylistycznych jakie zespół zaproponował na „One Second”. Od tego czasu Brytyjczycy zagrali też w Polsce masę koncertów, w tym tych najważniejszych: na Metalmaniach czy na ostatnim Metal Hammer Festival, po którym nie zdążyliśmy jeszcze ochłonąć. Dziś, po zdecydowanie słabszych płytach jakimi raczył nas zespół w pierwszej dekadzie nowego millenium, grupa powraca z albumem „Medusa”, który dyskontuje sukces udanego „The Plaque Within” z 2015 roku i wpisuje się w dyskografię Paradise Lost jako jeden z najlepszych krążków kwintetu.

Przygotowując spis treści tego wrześniowego wydania zdałem sobie sprawę, że zostało one zdominowane przez panie – mamy tu bowiem i wywiad z Amalie z Myrkur, i rozmowy z dziewczynami z Hellcats i Starbreakers ale też opowieść (skądinąd naszej współpracowniczki Pauliny) o zmianach jakie zaszły w dowodzonym przez nią Hurrockaine. Fajnie, że muzyka to nie tylko mocna strona smutnych facetów w czerni.

Darek Świtała


ALBUM MIESIĄCA

BLACK COUNTRY COMMUNION
IV
(Mascot)

Należę do tego grona zapaleńców, którzy z niekrytą ekscytacją czekają na kolejne wydawnictwa muzyków, związanych z tzw. Purpurową Rodziną. Black Country Communion to projekt, w który zaangażowany jest jeden z takich muzyków - Glenn Hughes – znany z występów w Deep Purple. Zespół BCC niewątpliwie zasługuje na miano supergrupy, gdyż poza tym znakomitym wokalistą i basistą, w jego skład wchodzą równie uzdolnieni: gitarzysta i wokalista Joe Bonamassa, Jason Bonham na perkusji oraz klawiszowiec Derek Sherinian (ex Dream Theater). Ten zgrany kwartet już na swoim pierwszym studyjnym krążku, stworzył solidną dawkę hard rocka najwyższej próby. Ich kolejne dwa wydawnictwa również nie schodziły poniżej określonego poziomu. Tymczasem po pięciu latach przerwy nagrali album, na który z pewnością warto było czekać. Album z fantastyczną produkcją Kevina Shirleya, aż kipi muzyką ze złotej ery hard rocka, choć zabarwiona jest ona także nowoczesnością. Wpływy Led Zeppelin słychać na tej płycie szczególnie często (zapewne nieprzypadkowo nosi ona tytuł „IV”). Przestudiujmy zatem album „track by track”. Kroczący, potężny „Colide” przywodzi na myśl zeppelinowy „Black Dog” - Jason Bonham wystukuje tu osadzony rytm, w stylu swojego ojca, a głos Hughesa wręcz powala swoją potęgą. „Over My Head” ze świetnym refrenem (kiedy Hughes wchodzi w falset, robi to z niezwykłą wręcz swobodą), a do tego jeszcze te mocarne partie gitary Bonamassy - wyrafinowane połączenie. „The Last Song For My Resting Place” - zabarwiony folkiem, z subtelnie, finezyjne brzmiącą mandoliną oraz skrzypcami, a także kojącym głosem Bonamassy, którym tworzy lekko nostalgiczny klimat...
„Sway” - co za ciężar, wspaniała praca sekcji rytmicznej - znów czujemy ducha Led Zeppelin - natchniony refren, vintage’owe Hammondy wybrzmiewające w tle i ten głos Hughesa - mieszanka wybuchowa. „The Cove” - to mroczna ballada, ciężka hipnotyzująca gitara, brzmiąca trochę w stylu Iommiego. „The Crow” – następny kawałek petarda, który wbija w ścianę. Bonamassa zawodowo czaruje swoją grą, a Hughes nie po raz pierwszy uświadamia nam, że jest w swoim żywiole (nie tylko wokalnie ale i instrumentalnie) i do tego te nieodłączne Hammondy, którymi zwinnie operuje Sherinian. „Wanderlust” - to rzecz trochę w stylu Toto - podobna struktura utworu i gitara trochę na modłę Lukathera. Ponadto ten niezwykły soulowy feeling w głosie Hughesa... 
„Love Remains” - to znowu lekko page’owy riff, refren wyśpiewany falsetem, który łatwo zapamiętać, oraz „gilmourowe” zwolnienie pod koniec utworu. „Awake” - ponownie skojarzenie z Led Zeppelin, bardzo interesujący pochód gitarowy i ta niezwykła ekspresja w głosie Hughesa. Na koniec - „When The Morning Comes” - to taki nastrojowy blues, przypominający solowe dokonania Glenna. Przyznam szczerze, że już od dawna żaden album nie sprawił, że mam ochotę słuchać go kilka razy dziennie. Z pewnością dominuje na nim to, co jak dla mnie powinno charakteryzować udany hard rockowy album: chwytliwe melodie, mocarne i ogniste riffy, żywiołowe i pełne soulowej głębi wokale, potężnie brzmiące Hammondy, idealne zbalansowanie między ostrymi kawałkami i balladami, o fenomenalnej produkcji nie wspominając. Każdy fan Purpli, Zeppelinów czy Sabbathów powinien się z tym wydawnictwem zapoznać. Klasyk!

Michał Czaplicki
 
powrót do listy