PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2017-06-20
Metal Hammer 6/2017

Metal Hammer 6/2017

Anti Tank Nun, Devil Driver, Tankard, Zeal And Ardor, Korn, Alestorm, Seether, Avatarium, Vallenfyre, The Moon And The Spirit, The Eden House, Adrenaline Mob, The Lonely Robot, Wolfkhan, So Slow, Dr Misio, Liv Sin, Ayreon, Lion Sheperd


Metal Hammer 6/2017 

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Anti Tank Nun 8
Devil Driver 12
Tankard 14
Zeal And Ardor 16
Korn 18
Alestorm 20
Seether 22
Avatarium 24
Vallenfyre 26
The Moon And The Spirit 28
The Eden House 30
Na Zachód Od Metalu 32
Book Zapłać 41
Adrenaline Mob 42
The Lonely Robot 44
Wolfkhan 46
So Slow 48
Dr Misio 50
Liv Sin 52
Album Miesiąca 55
Recenzje 56
Ayreon 64
Live 66
Lion Sheperd 70
Die Young 71
 

ZGRZYT

Iggy'ego...

poznałem gdy miał 14 lat. Był zaledwie dzieckiem ale jego sprawność grania na gitarze już wówczas była imponująca, co potwierdziła pierwsza płyta Anti Tank Nun – zespołu założonego wspólnie przez Iggy'ego i Titusa... Drugi album Pancernej Zakonnicy tylko zdyskontował ten sukces, a w międzyczasie pracowaliśmy jeszcze wspólnie nad projektem WAMI, w którym nieocenione umiejętności Wojtka Cugowskiego, sprzęgły się z talentem Igora i elektryzującą obecnością Doogie White'a. Oj zaliczyliśmy wówczas kilka niezłych imprez... Przyznam, że czekałem na nowy album Anti Tank Nun jakby podskórnie czując, że będzie tym najlepszym. Że teraz Iggy ostatecznie wyzwoli się z ograniczeń wieku dziecięcego i nagra (a także skomponuje) płytę na miarę swoich prawdziwych możliwości. I tak się stało - „Permanent Erection” - to album tryskający młodzieńczą energią, świeżością i radością grania. Co więcej – Titus jak gdyby sprowokowany obecnością młodych wilków (na płycie zagrał też jego syn Maxx) – pokazuje tutaj kły prawdziwego rock'n'rollowego basiora. To co dzieje się w otwierającym album „Hitler Kaput” to wizytówka tego albumu: jest wściekle dobrze! Wywiad z Titusem i Iggym znajdziecie kilka stron dalej.

W tym numerze sporo miejsca poświęcamy też Metalmanii – najnowsza edycja powracającego do koncertowego kalendarza legendarnego festiwalu zebrała wszędzie bardzo dobre recenzje. U nas, na czterech stronach, dorzucamy do tych recenzji przysłowiowe cztery grosze.

Darek Świtała


ALBUM MIESIĄCA

ANTI TANK NUN
Permanent Erection
(METAL MIND)

Powie ktoś zaraz, że Titus przeżywa drugą młodość. Że to jego najlepsza od „X” lat płyta. Czy będzie się mylił? I tak, i nie. Otóż… należałoby najpierw rozważyć, czy roztropnym jest szafowanie na lewo i prawo młodościami wtórnymi, nie będąc wcale pewnym, że wyzionęła ducha ta pierwsza. Ja mam co do tego poważne wątpliwości. Acid Drinkers z regularnością maszynerii o solidnie naoliwionych trybach wypluwa z siebie kolejne krążki. Sam Titus natomiast… napisać, że wyskakuje niespodzianie z lodówki, byłoby niesprawiedliwością. Wszędzie go jednak pełno, ciągle próbuje, szuka i wiecznie mu mało. Ciężko o wyraźniejsze przeciwieństwo starczej blazy. A że ostatnie albumy Acidów nie są wcale przedmiotem gorących dyskusji, toczonych jeszcze długie miesiące po ich wyjściu na świat? Może to zwyczajnie kwestia przyzwyczajenia, może - zachowując, oczywiście, wszelkie proporcje - casus Motörhead, postrzeganego jeszcze do niedawna jako zespół od zawsze i na zawsze. Docenianego, ale jednocześnie spychanego mimochodem gdzieś na dalszy plan, ustępującego miejsca sezonowym olśnieniom i zjawiskom. Wspomniana perspektywa może zniekształcać nieco obraz faktyczny, toteż wstrzymałbym się raczej z wieszczeniem życiowej formy jednego z zainteresowanych. Innej rzeczy jestem jednak więcej, niż pewien: „Permanent Erection” jest zdecydowanie najlepszą pozycją w dotychczasowym dorobku Anti Tank Nun. To naprawdę dobry album. Kolejny przykład ukazujący potęgę kontekstu i wymowność opinii wyrobionej jeszcze przed zapoznaniem się ze sprawą? Proszę bardzo. Dlaczego jest to naprawdę dobry album? Na tak sformułowane pytanie 9 na 10 ankietowanych odpowiedziałoby niechybnie, że Titus, że legenda, że klasa sama w sobie. Co w takim razie z młodym Iggym oraz synem Titusa - Maxxem, który to jakiś czas temu zasilił skład grupy? Wydmuszka, dorabianie historyjek, bo się lepiej sprzeda. Jeden, jedyny śmiałek upatrywałby może źródeł sukcesu „Permanent Erection” w skuteczności połączenia rutyny z młodością, połączenia mogącego skutkować nieprzewidzianym. I on jednak błądziłby po omacku, prawda leży bowiem jeszcze gdzie indziej. Całość materiału na nowego długograja skomponował Igor. Nie zmienia to, rzecz jasna, faktu, że Titus to legenda i klasa sama w sobie, a synteza żywiołów niechybnie maczała palce w świeżości tej muzyki. Prawda pozostaje jednak prawdą, a nieprzekonanym do talentu młodego gitarzysty świadomość ta okazać się może ością w gardle. Oj, czasem niewiedza jest błogosławieństwem… Proponuję na chwilę odrzucić uprzedzenia i, najzwyczajniej w świecie, cieszyć się tym kawałkiem solidnego, kalifornijskiego thrash metalu, cytując samego Titusa. Mądrego aż miło posłuchać. Sporym atutem tej płyty jest właśnie konsekwencja w trwaniu przy raz obranym kierunku. Coś, czego trochę brakowało poprzedniczkom, które były, co prawda, solidne i miały swoje momenty, natomiast w obrazie całościowym naznaczone były rozchwianiem i chęcią złapania kilku srok za ogon. Tutaj ptaszysko jest jedno, za to jakże dorodne. Ucieka, jak uciekają kolejne numery „Permanent Erection”, mimo to - próby obezwładnienia go okazują się owocne. Widzę ten krążek jako serię szybkostrzelnych ciosów, wyprowadzanych z precyzją uniemożliwiającą jakikolwiek opór. Właśnie w zwięzłości i dosłowności tego materiału upatruję sekretu, dzięki któremu, mimo jasnego opowiedzenia się po konkretnej stronie mocy, zespołowi udaje się uniknąć grzęźnięcia w monotonii. No i Titus - nie popadajmy bowiem w skrajności, on wciąż tu jest i ma się dobrze. Jego obecność przeżera każdą z osobna sekundę tych utworów, a głos, mam wrażenie, wygodnie sadowi na szczycie hymnów wygrywanych przez młodocianą (w większości) brygadę. Najmocniej przemawia do mnie ta ponura wymowa albumu - przy całej agresji i ciężarze, jakie sączą się z głośników, przy nazewnictwie, które tu i ówdzie zwiastować mogłoby bardziej zabawowy charakter przedsięwzięcia, posępność tych zawiesistych dźwięków jest niezaprzeczalna. Wyjątkowo szczelnie czarne chmury zalepiają niebo w marszowym „Wasteland”, rozedrganym, jakby slayerowym „Godfather” czy w, naznaczonym jakąś „szwedzką” dwuznacznością, refrenie „Pain In My Ass”. Tak, to zdecydowanie nie jest wesoła płyta. Co, oczywiście, nie przeszkadza mi świetnie się przy niej bawić. Co ważne, „Permanent Erection” przynieść musi zdecydowaną zmianę optyki sytuacji. Anti Tank Nun przedzierzga się nią ze zjawiska czy swego rodzaju ciekawostki w nazwę, której klasę po prostu trzeba docenić. Cios wyprowadzony z zaskoczenia chybić nie może.

Adam Gościniak
 
powrót do listy