PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2017-05-29
Metal Hammer 5/2017

Metal Hammer 5/2017

Helloween, Triptykon, Azarath, Clutch, Solstafir, Sinister, My Dying Bride, Hellyeah, Hate, Anthrax, Dragonforce, The Nightflight Orchestra, Life Of Agony, Heaven & Hell, Dante, Night Demon, Das Moon, Lock Up, Hellias, Deathinition, Infernal War

 

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Helloween 8
Triptykon 12
Azarath 14
Clutch 16
Solstafir 18
Sinister 20
My Dying Bride 22
Hellyeah 24
Proces 26
Hate 28
Anthrax 30
Na Zachód Od Metalu 32
Book Zapłać 41
Dragonforce 42
The Nightflight Orchestra 46
Life Of Agony     48
Heaven & Hell 50
Dante 52
Night Demon 53
Das Moon 54
Album Miesiąca 55
Recenzje 56
Lock Up 64
Live 67
Hellias 68
Deathinition 69
Infernal War 70
Die Young 71
 

ZGRZYT

Sezon na dynie...

nadejdzie dopiero jesienią ale my już teraz anonsujemy na naszej okładce, że prawdziwe Helloween zagra u nas nie na Halloween ale nieco później - 28 listopada w warszawskiej Hali Koło. Okazja jest tym bardziej szczególna, że zespół ostatecznie zjednoczył siły z dawnymi kompanami: Michaelem Kiske i Kaiem Hansenem i w rozszerzonym składzie, pod hasłem Pumpkins United, zapowiada ponad trzygodzinne show! O wszystkich szczegółach, w wywiadzie specjalnie dla polskiego Metal Hammera opowiedzieli Andi Deris i Michael Kiske.

Waszej uwadze polecamy też zapisy innych rozmów; ciekawą opowieść Inferno o nowym, doskonałym zresztą, krążku Azarath, filozoficzne rozważania Toma z Triptykon i historię współpracy z dziewczynami z Babymetal opowiedzianą przez muzyków Dragonforce. Na tym nie koniec; są jeszcze wywiady z My Dying Bride, Hellyeah, Life Of Agony, Hate, Proces, Clutch, Solstafir, Sinister i Anthrax.

Do części nakładu dołączyliśmy płytę CD firmowaną przez wytwórnię Napalm Records – znajdziecie na niej najnowsze nagrania artystów z tej stajni.

Darek Świtała


ALBUM MIESIĄCA

AZARATH
In Extremis
(Agonia) 

Coś mi mówi, że chyba nie jest źle być Zbigniewem Promińskim. Siedzisz sobie w fotelu, zakręcasz na palcu pukiel włosów – brak oznak łysienia u progu czterdziechy sam w sobie jest powodem do zadowolenia – przyglądasz się obrazom Rembrandta – pewnie reprodukcjom, ale jednak – i rozmyślasz, jak to będzie za kilka tygodni na kolejnej trasie u boku facetów, którzy nagrywali „Reign In Blood”. Na dodatek tłuczesz w bębny w najpopularniejszym na świecie polskim zespole metalowym. Mało tego. Będziesz mógł wnukom opowiadać, że współtworzyłeś takie cudowności jak „Rebel Souls”, „Satanica”, „Infernal Blasting” albo „Masochistic Devil Worship”. W takiej sytuacji dobrego samopoczucia nie mogą chyba – tak w każdym razie mi się zdaje – zepsuć nawet wspomnienia współpracy z Artrosis, z którym nagrywało się utwór z wersami „W szmaragdową noc / W kryształowym zamku / Wciąż budzimy się i zasypiamy / Wciąż w ramionach swych”. Można pewnie żyć z piętnem piosenki o kryształowym zamku, skoro uchodzi się za jednego z najlepszych metalowych perkusistów na świecie i, generalnie, spełnionego muzyka. 
Ale czy aby na pewno spełnionego? Otóż okazuje się, że dorobek złożony z dziewiętnastu płyt długogrających zarejestrowanych w różnych konfiguracjach wcale nie pozwala zostać z tym albumem reprodukcji obrazów Rembrandta na fotelu i sycić się dumą z dorobku przeszłości. Jest coś, co pchnęło Inferno do albumu dwudziestego, do „In Extremis”. Głód muzyki? Niezaspokojona ambicja? Cholera wie, ale wobec efektów źródła motywacji są akurat najmniej istotne. Piszę o Inferno, ale to nie znaczy, że lekceważę wkład pozostałych dwóch muzyków, którzy rejestrowali szósty album Azarath. Rzecz jednak w tym, że to właśnie Promiński pozostaje jedynym członkiem oryginalnego składu, a na dodatek już dawno wyszedł poza rolę perkusisty – na potrzeby nagrań najnowszej płyty był również gitarzystą i basistą. No tak, zdarzało mu się już wcześniej, rzeczywiście żadna nowość, ale tym bardziej darujcie sobie w jego towarzystwie głupawe żarty z perkusistów. Dlaczego gitarzyści kładą pałki do perkusji na desce rozdzielczej? By mogli parkować na miejscach dla niepełnosprawnych. No to nie tym razem. 
Po latach jest już jasne, że poprzednia płyta Azarath – „Blasphemers’ Maledictions” – przyniosła więcej znaków zapytania niż odpowiedzi. Nowy skład, łatwiej niż wcześniej przyswajalna muzyka okiełznana wypolerowaną produkcją, a później sześć lat wydawniczej pustki. „In Extremis” to album, który nie jest kontynuacją swojego poprzednika, ale zarazem nie idzie mu na przekór. Nie jest też bezpośrednim powrotem do jeszcze odleglejszej przeszłości Azarath. Paradoksalnie nie musi jednak uchodzić za nowe otwarcie w niemal dwudziestoletniej historii zespołu. Dobra, trochę nadmiernie komplikuję… Powinienem był ująć to inaczej: Azarath, który powił „In Extremis”, to zespół świadomy swojej spuścizny i pomny lekcji „Blasphemers’ Maledictions”, ale nadal ewoluujący. W zestawieniu z poprzednikiem album najnowszy z pewnością jest bardziej chropowaty i gruboziarnisty, a w konsekwencji nieco trudniejszy do przyswojenia, przynajmniej na początku. Warto jednak zainwestować czas w relację z tymi dziesięcioma utworami, bo – gwarantuję – pięknie się za wzmożoną uwagę odwdzięczą. 
W pierwszym zetknięciu może się wydawać, że tę płytę wypełnia po prostu rześka nawałnica. No dobrze, wypełnia, bo chyba nikt nie spodziewa się po albumie zatytułowanym „In Extremis” poezji śpiewanej. Na sztormie jednak nie koniec. O klasie nowej muzyki Azarath przede wszystkim decyduje jakość utworów. Dużą sztuką jest sunąć prawie bez przerwy na najwyższym biegu, ale jednocześnie meandrować z gracją. Efektem, jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało, jest finezyjne chamstwo ekspresji spuszczonej ze smyczy. Diabeł tkwi w szczegółach – członkowie zespołu, który stworzył utwór „Devil’s Stigmata”, wiedzą o tym doskonale – a na „In Extremis” pracy dla odkrywców detali jest pod dostatkiem. Pod powłoką zapalczywego biczowania dźwiękami kryją się dziesiątki zmian tempa, pełzające melodie, aranżacyjne zapadnie i zaułki. Takie jak na przykład wznoszący się riff w stylu Morbid Angel w środku „Sign of Apophis”, jak aluzje do black/thrashowej chłosty, jak hołd dla Slayer w finale „Into the Nameless Night”. Last but not least, na „In Extremis” słychać wyraźnie, że bębniarz jest współtwórcą muzyki. W zasadzie każdy riff ma w rytmie wiernego brata w wierze, a chwilami można wręcz odnieść wrażenie, że to właśnie perkusja, nie gitara, jest instrumentem wiodącym. 
Jeśli o tegoroczne pozabehemothowe dokonania członków Behemoth chodzi, Azarath właśnie dokonał bezlitosnej egzekucji na Me and that Man. Tak, chyba nie jest źle być Zbigniewem Promińskim.

Maciej Krzywiński
 
powrót do listy