PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2023-04-19
Metal Hammer 4/2023

Metal Hammer 4/2023

Last In Line, Dragon, The 69 Eyes, Insomnium, Powerwolf, Ad Infinitum, Enter Shikari, Haken, 71tonman, Lordi, Schizma, Mystic Circle, Nazareth, Crippling Madness, Death Crusade, Stargazer, Entropia

 

Metal Hammer 4/2023

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Last In Line 6
Dragon     12
The 69 Eyes 16
Insomnium 18
Powerwolf 20
Ad Infinitum 22
Enter Shikari 24
Haken 26
71tonman 28
Lordi 30
Schizma 34
Mystic Circle 36
Nazareth 38
Crippling Madness 40
Death Crusade 42
Stargazer 46
Recenzje 48
Epicentrum 56
Woda Dla Kuców 57
Book Zapłać 58
Za Progiem 59
Zafoceni 60
Odgruzowani 61
Entropia 62
Made In Finland 64
Die Young 66

 

ZGRZYT

„Holy Diver” DIO...

to jedna z płyt wszech czasów. Oprócz nieodżałowanego wokalisty, stworzyli ją: irlandzki gitarzysta Vivian Campbell, basista Jimmy Bain oraz perkusista Vinny Appice. Po śmierci Ronniego Dio wspomniani muzycy założyli zespół Last In Line (nazwę zaczerpnęli od tytułu drugiego albumu grupy DIO - „The Last In Line”), z którym stworzyli dotychczas dwie solidne płyty studyjne. Trzeci album już w marcu trafi na rynek, a o tym jak powstał opowiedzieli nam właśnie Vivian Campbell i Vinny Appice (przy okazji dorzucając wiele anegdot z historii grupy Dio).

Ciekawe historie zdradził nam też basista Nazareth Pete Agnew – jedyny żyjący członek oryginalnego składu zespołu – który zapowiedział, że bardzo cieszy się na spotkanie z Deep Purple podczas krakowskiego koncertu. Ci, którzy interesują się historią rocka wiedzą doskonale, że muzyczne drogi Nazareth i Purpli, przecięły się jeszcze w latach 70. gdy basista Roger Glover został producentem albumów szkockiego zespołu.

W numerze znajdziecie jeszcze jeden wywiad z klasycznym zespołem – Dragon, bo o nim mowa, wydał właśnie nowy album. Prawdopodobnie najlepszy w swojej karierze. Sprawdźcie to koniecznie!

Darek Świtała

 

ALBUM MIESIĄCA

STEEL PANTHER

On the Prowl

(BMG)

Od premiery ostatniego longplaya Steel Panther minęły już 4 lata. W międzyczasie kwartet opuścił Lexxi Foxxx, a w jego miejsce pojawił się Spyder. Ta zmiana jest jednak odczuwalna przede wszystkim na koncertach (będziemy tęsknić za tą piękną buźką), a nie na albumie (i tak wiemy, że partie basu nagrywał Satchel). Amerykanie wracają, po raz kolejny nie przebierając w słowach i gestach. Na „On the Prowl” nie ma może tak spektakularnych hitów, jak obecne na „Heavy Metal Rules” utwór tytułowy, „Gods of Pussy”, czy „Community Property”. Jest on natomiast bardziej różnorodny od swojego poprzednika i trzyma równiejszy poziom. Co więcej, sięga po parę zabiegów, z których do tej pory nie znaliśmy Panther. Już pierwsze „Never Too Late (To Get Some Pussy Tonight) otwiera… partia syntezatorowa. Syntezatory powracają w „On Your Instagram”, „Magical Vagina”, czy „Pornstar”. W „Teleporter”, gdzie wykorzystywane są szczególnie chętnie, brzmią tak cudnie plastikowo, że absolutnie nie słychać w nich żadnej melodii i przypominają raczej syczenie węża ogrodowego. Do tej pory, kampowość zespołu objawiała się głównie w warstwie tekstowej i wizerunkowej; teraz jednak, za sprawą powyższych aranżacji, rockowi weterani również muzycznie pokpiwają sobie z hair metalowego sztafażu. Nie oznacza to wcale, że gitary schodzą na dalszy plan - wystarczy odpalić takie „Never Too Late…”, „Friends With Benefits” czy „Is My Dick Enough”. Riff otwierający „Teleporter” ma sporo z maidenowych harmonii, a gdy się rozpędza, słyszymy dobrze znane klimaty rodem z „Death To All But Metal”. W warstwie tekstowej albumu, dostajemy przegląd tematów charakterystycznych dla hair metalowców z L.A. – opisy seksualnych podbojów („Never Too Late…”), pochwała kobiecych („Magical Vagina”) i męskich („All That And More”) narządów płciowych. Najciekawsze pod tym względem okazują się jednak ballady, które wprowadzają wątki do tej pory mniej przez Panther eksplorowane. „On Your Instagram” to bolesna skarga Starra na filtry w mediach społecznościowych, które pudrują rzeczywistość (i kobiece twarze). „1987”, pogodna ballada w klimacie „Fat Girl”, naigrawa się z boomerskiej nostalgii spod znaku „kiedyś to była muzyka”. W „Ain’t Dead Yet” Michael przepalonym fajkami głosem rozlicza się z własną metryką i wypadającymi włosami, a jego wyznania dopełnia pozbawiona życia solówka nagrana chyba przez kartonową tubę. Zaraz po nim przekornie dostajemy jednak napędzane hard punkowym riffem „Sleeping On The Rollaway”, którego refren z pewnością świetnie sprawdzi się na koncertach. Przemijanie stanowi więc dla muzyków jedynie kolejny temat do obśmiania. Michael Starr za nic ma sobie proces starzenia i niezmiennie brzmi ostro jak żyleta, Satchel jest w świetnej formie i zapewnia jedną gitarową masturbację za drugą. Jest to więc zarówno stare dobre Panther, jak i Panther sięgające po nowe sposoby, by bawić i uczyć kolejne pokolenia zdegenerowanych rockendrollowców.

Dawid Kaszuba

 

powrót do listy