PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2018-02-20
Metal Hammer 2/2018

Metal Hammer 2/2018

Therion, Tribulation, Orphaned Land, Akercocke, In Vain, Avatar, Michael Schenker Fest, Lifesign, Skarlett Riot, Kult Mogił, Bleeding Gods, Octopussy, Riot, Audrey Horne, Antimatter, Redemptor, Monument, Ted Nemeth, Death Denied

 

Metal Hammer 2/2018

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Therion 8
Tribulation 12
Orphaned Land 14
Akercocke 16
In Vain 18
Avatar 20
Michael Schenker Fest 22
Polaris 24
Lifesigns 26
Skarlett Riot 28
Kult Mogił 30
Na Zachód Od Metalu 32
Book Zapłać 41
Bleeding Gods 42
Octopussy 43
Riot 44
Audrey Horne 48
Antimatter 52
Redemptor 54
Album Miesiąca 55
Recenzje 56
Monument 62
Ted Nemeth 64
Live Dio 66
Live Behemoth 67
Death Denied 68
The World Needs A Hero 69
Die Young 70
 

ZGRZYT

Z nostalgią można wspominać czasy, gdy album „Theli” Therion był na ustach wszystkich, którzy kochają dobry metal. Ta płyta, okrzyknięta w momencie premiery jako przełomowa i odkrywcza, robi zresztą wrażenie do dziś. Tymczasem na rynek trafia nowe dzieło niestrudzonego Christofera Johnssona i jego Therion, zatytułowane „Beloved Antichrist”. To niezwykłe, trzypłytowe wydawnictwo zawierające prawie trzy godziny muzyki to próba połączenia opery i metalu. Więcej dowiecie się z wywiadu jakiego udzielił nam Christofer.

W numerze znajdziecie też obszerne rozmowy z Tribulation (najnowszy album „Down Below” przynosi sporo niespodzianek, ale to rzecz znakomita), In Vain, Avatar, Akercocke, Michelem Schenkerem, Riot oraz izraelskim Orphaned Land (naprawdę warto posłuchać ich nowego krążka „Unsung Prophets & Dead Messiahs”). To oczywiście nie wszystkie atrakcje – resztę, na kolejnych stronach, odszukajcie już sami.

Darek Świtała
 

ALBUM MIESIĄCA

THERION 
Beloved Antichrist
(Nuclear Blast Records)

Każdy kto śledził drogę Therion miał świadomość, że w końcu musiało do tego dojść. Flirty z muzyką klasyczną, dające się odczuć chociażby na „Lepaca Kliffoth”, eksplodowały na kolejnych wydawnictwach i wywindowały grupę do pozycji jednej z największych gwiazd europejskiego metalu lat 90. Przy okazji, Therion stworzył korzenie metalu symfonicznego, podgatunku, który obecnie trochę przygasł, ale zrodził nazwy takie jak, przykładowo: Nightwish, Within Temptation czy inne, z powodzeniem wypełniające dużo większe sale koncertowe niż szwedzcy bohaterowie tej rubryki. Liderujący grupie Christofer Johnsson wydaje się jednak mieć większe ambicje niż tylko snucie opowiastek o pionierskim wpływie na ten czy inny styl. Od lat realizuje swoje założenia, nie bacząc na wieszane na nim psy. Tak było przed sześciu laty, gdy własnym sumptem, bez wsparcia dużej wytwórni wydał „Les Fleurs du Mal”, intrygujący album z przeróbkami dawnych francuskich szansonów. Tak jest i dziś, gdy Therion wraca z najważniejszym materiałem w swojej karierze. Czymś, co jego twórcy nazywają pierwszą prawdziwą metalową operą.

Będę z wami szczery, przebrnięcie przez ponad trzygodzinny i składający się z trzech kompaktów album nie jest zadaniem łatwym. Bynajmniej, nie sugeruję jego lichej jakości czy skomplikowanej struktury, odnoszę się wyłącznie do materii czasu. Obecnie trudno jest wykroić godzinę na wysłuchanie w skupieniu choćby i jednej płyty, a tutaj mówimy przecież o trzech. Łatwo w tym miejscu o podanie na tacy argumentów programowym krytykom grupy: że to niestrawny kolos, że pompatyczne i wydumane albo żeby lepiej się rozpadli, bo przecież tak naprawdę skończyli się na „Of Darkness...”. Nie ulegając jednak snobistycznej i mało merytorycznej argumentacji, sięgając po „Beloved Antichrist” możemy spodziewać się bowiem nielichej muzycznej przygody. Z jednej strony rzeczywiście rozbuchanej i zróżnicowanej, z drugiej, stylistycznie dość bezpiecznej i zaserwowanej tak, by była po prostu rozrywką, a nie przejawem przerostu ego jej autora.

Spieszę z informacją, że owego trzygodzinnego kolosa słucha się bardzo dobrze i zadziwiająco lekko. O intencjach jakie przyświecały Chrisowi przeczytać możecie w zamieszczonym w numerze wywiadzie. W skrócie dodam, że jest to dzieło stworzone pod deski teatru, z zamierzeniem wystawiania na żywo. Powinno być więc od pierwszych momentów przystępne i przyciągające uwagę. Dokładnie taka jest ta muzyka, oczywiście pamiętając, że to nadal muzyka metalowa do jakiej Therion przyzwyczaił przez lata. Dominują tu gitarowe kawałki z wyraźnie wyeksponowanym śpiewem, głównie o operowym charakterze (zarejestrowano dwudziestu siedmiu solistów). Poszczególne tematy są w większości przypadków proste i zwarte, oparte na jasno zarysowanych melodiach i riffach. Chwytają od pierwszego przesłuchania, podobnie jak utwory z popularnych musicali - Chris za wzór wskazuje „Jesus Christ Superstar”. Orkiestra jest również wszechobecna, w niektórych kawałkach nawet dominuje, ale to wciąż materiał głównie rockowo-metalowy. Zawiera charakterystyczne dla Theriona elementy: słyszymy charakterystyczne riffy, czyste gitarowe pasaże czy orientalne skale. Jest podniosła, momentami hymniczna atmosfera. Gdzieniegdzie słychać delikatne nawiązania do utworów z „Theli”, „Vovin” czy „Deggial” - pojedyncze riffy, melodie czy słowa utworów z tamtych albumów wplecione są w nowe kompozycje. Są to smaczki które łatwo przeoczyć, ale osłuchani z twórczością zespołu znajdą trochę grzesznej przyjemności w takim fan service. 

Przy tak dużej ilości utworów (wersja jaką otrzymałem do recenzji zawiera ich 46) nie uważam za zasadne wskazywanie na wyjątkowo wyróżniające się. Zwłaszcza, że podobnie jak w klasycznej operze są one podporządkowane narracji. Nie znaczy, że brakuje tu jednak szczególnie jasnych momentów, przeciwnie, jest ich bardzo dużo. Dodam, że są tu zarówno utwory budowane na stopniowo narastającej atmosferze i niepokojącym klimacie jak i drapieżne heavy metalowe kawałki, w których słychać echa Judas Priest czy Iron Maiden – zwłaszcza w ostatnim, trzecim akcie. 

Podsumowując, „Beloved Anitchrist” uważam za udany album będący jednocześnie podsumowaniem dotychczasowej kariery Theriona. O powodzeniu przedsięwzięcia trudno wyrokować, bo mimo przekonania o jakości materiału, zdaję sobie sprawę z niesprzyjających okoliczności w których musi zafunkcjonować – wspomniany już czas trwania i nieprzychylny podobnym pomysłom rynek. Z drugiej strony, mam nadzieję, że materiał obroni się sam, niezależnie od ewentualnych prób dorabiania mu jakiejś gęby przez tych, którzy z góry go odrzucą ze względu na formę. Głęboko liczę na to, że starania o wystawienie swojej opery na żywo, jakie podejmuje teraz zespół, zakończą się sukcesem i będziemy świadkami inscenizacji tej ciekawej historii.

Igor Waniurski
 
powrót do listy