PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2015-12-16
Metal Hammer 12/2015

Metal Hammer 12/2015

Paradise Lost, Clutch, Bring Me To The Horizon, Thy Worshiper, Devil You Know, Dead Soul, Coria, Stratovarius, Avatarium, Intronaut, Slash, Scorpions, Five Finger Death Punch, Swallow The Sun, Wolf Spider, The Shrine, Radogost

Metal Hammer 12/2015 

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Paradise Lost 8
Clutch 12
Bring Me To The Horizon 14
Thy Worshiper 16
Devil You Know 18
Dead Soul 20
Coria 22
Stratovarius 24
Avatarium 26
Intronaut 28
Slash 30
Phedora 32
Book zapłać 41
Scorpions 42
Mało Znane Mało Grane 44
Na Zachód Od Metalu 46
Piwny turysta made in Poland 47
Five Finger Death Punch 48
Swallow The Sun 50
Saltus 51
Wolf Spider 52
The Shrine 54
Album Miesiąca 55
Recenzje 56
Live 64
Radogost 68
Out Of The Darkness 69
Die Young 70
 

ZGRZYT

Ritchie Blackmore wraca do rocka!

Ta wiadomość, która w formie plotki pojawiła się gdzieś na początku tego roku, znalazła szczęśliwe potwierdzenie w kilku ogłoszonych właśnie koncertach w Europie. Najbliżej Polski Blackmore i jego Rainbow zagra w Niemczech – a bilety na to wydarzenie rozchodzą się niczym przysłowiowe ciepłe bułeczki. Ciekawe, że Blackmore jak to miewał w zwyczaju – znów postawił na nieznanych muzyków; w roli wokalisty zobaczymy choćby, szerzej nieznanego Ronnie'go Romero.

Z naszej okładki spoglądają na Was muzycy Paradise Lost, którzy ostatnie miesiące mogą zdecydowanie zapisać po stronie udanych, jeszcze nie okrzepł nowy studyjny album Zagubionego Raju a już w sklepach ląduje koncertowy album grupy, co więcej – nagrany z udziałem orkiestry symfonicznej.

W numerze przyglądamy się też innym ciekawym premierom; na uwagę na pewno zasługuje nowy album Clutch, wszędzie na świecie doceniany i komentowany, w Polsce mógłby przejść bez echa. Mógłby gdyby nie my – obszerny wywiad z zespołem znajdziecie na stronie 12.

Albumem miesiąca okrzyknęliśmy nowy krążek Avatarium – na jesienne chandry chyba nie można sobie wyobrazić lepszej muzyki.

Przy okazji zapowiadamy, nasz kolejny, noworoczny numer, które jeszcze przed świętami trafi do sprzedaży razem z płytą CD!

Darek Świtała

 

ALBUM MIESIĄCA

AVATARIUM
The Girl With The Raven Mask
(Nuclear Blast)

Gorzkie łzy fanów doom metalu mogłyby się lać strumieniami, skoro Candlemass stał się bytem zdecydowanie iluzorycznym, z rzadka koncertującym i z karuzelą zmian na stanowisku wokalisty… Mogłyby, ale na szczęście twórcze pokłady umysłu Leifa Edlinga znalazły swoje ujście w projekcie może nie tak ciężkim muzycznie jak jego macierzysta formacja, ale równie ekscytującym, oczywiście o Avatarium mowa. Już debiutancki krążek tegoż posiadał wyraźne znamiona geniuszu… tyle że dość mocno jeszcze przytłoczonego wpływami rzeczonego Cadlemass. „Candlemass z kobiecymi wokalami”, chciałoby się rzec, co samo w sobie nie było wcale takie złe. Teraz jednak Avatarium gra już w swojej własnej lidze, pozornie bliskiej kilku współczesnym i mniej współczesnym nurtom muzycznym, a faktycznie na tyle od każdego z nich odległej, że można szwedzki kwintet traktować jako wyjątkowy i do innych niepodobny. Avatarium nie tyle porusza się po – co raczej unosi ponad terytoriami zarezerwowanymi dla doom metalu, doom rocka, retro rocka, rocka okultystycznego czy wreszcie rasowego hard rocka. To twórczość z jednej strony mocno osadzona w latach 70. ubiegłego stulecia, ale równocześnie jak najbardziej współczesna. I bez żadnych już wątpliwości emocjonalna, intensywna i wielobarwna, przy czym dominujące są na „The Girl With The Raven Mask” barwy jesieni. Nie takiej cuchnącej wilgocią i zgnilizną, ale też nie słonecznej i złotej. Za to przymglonej i nieco tajemniczej. Nie skrajnie depresyjnej, lecz przyjemnie melancholijnej. Pisząc te słowa wieczorową porą dnia 1 listopada (czyż to nie idealny dzień?), a w tle po raz kolejny słuchając „The Girl…”, właśnie przyłapałem się na uległości względem sugestywnej siły oddziaływania tych ośmiu kompozycji. Może dlatego zamiast skupić się na technicznych aspektach albumu, pozwoliłem, by powyżej wypowiedziały się za mnie emocje. Cóż… wszyscy w jakimś stopniu jesteśmy emo… czyli czas na krótką przerwę…
… po serii uszczypnięć i kuble lodowatej wody na kudłaty łeb pora na kilka konkretów. Co zatem decyduje o wielkości drugiego albumu Avatarium? Przede wszystkim znakomite operowanie dynamiką. Większość kompozycji na „The Girl…” zbudowana jest wprawdzie na podobnym schemacie, tenże jednak sprawdza się po prostu wybornie. „The January Sea”, „Pearls And Coffins”, „Hypnotized”, „Ghostlight” i „The Master Thief” bazują na kontrastach. Wyciszenia kontra uderzenia. Te pierwsze, delikatne, nierzeczywiste, psychodeliczne, eteryczne, oparte są na rozmytych frazach gitar i klawiszowej przestrzeni stanowiącej zaledwie nieśmiałe tło dla sugestywnego śpiewu Jennie Ann-Smith. Te drugie, niesamowicie mocne i dobitne, bazują na potędze riffów krzesanych przez Marcusa Jidella, basowych ataków Leifa i całego arsenału instrumentów obsługiwanych przez Carla Westholma. W tym jednak przypadku dźwięki generowane za pomocą organów, melotronu, pianina czy niesamowitego wynalazku o nazwie theremin mocy gitar nie rozmiękczają, a wręcz przeciwnie – dodają jej rzadko spotykanej intensywności. W takich momentach z warstwą instrumentalną idealnie współgra również głos Jennie, adekwatnie mocny, pewny i wyrazisty. Odrębną kwestią jest nastrój każdej spośród wymienionych kompozycji. I tak, „Ghostlight” zdaje się być z lekka nawiedzony, „Hypnotized” – hipnotyczny i niepokojący, a „January Sea” - lodowato leniwy, niczym tytułowe styczniowe morze, w domyśle skute lodem. Na tym jednak nie koniec. Zupełnie odmienne oblicze prezentuje utwór tytułowy. Dynamiczny, rozpędzony, energetyczny i drapieżny. Wyjątkowo też zwarty, bo zaledwie czterominutowy, podczas gdy pozostałe kompozycje oscylują wokół 6-7 minut trwania. Gdzieś pośrodku tej stawki czasowej znalazł się żywiołowy „Run Killer Run”, bujający w sposób zbliżony do Cathedral z okresu „The Ethereal Mirror”. Natomiast za prawdziwy majstersztyk uznać wypada „Iron Mule”, który otwiera krótki pogrzebowy riff chyba najbliższy Candlemass, a po nim następują trójfazowe sekcje, otwierane przez leniwe zwrotki, podsycane przez przepięknie podniosłe refreny i ostatecznie już zaogniane przez potężne wejścia krzyczących gitar. A skoro o potędze mowa, to należałoby jeszcze wspomnieć o brzmieniu „The Girl…”. Jako się rzekło, potężnym, ale przy tym naturalnym, specyficznie metalicznym, a gdy potrzeba – masywnym. Idealnie korespondującym z dźwiękami. A że te są niebanalne i porywające, proponuję niniejszym długotrwały romans z tytułową dziewczyną w kruczej masce. Za maską czai się tajemnica, ale też kryje się drapieżne piękno… zaryzykujecie?
 
Rafał Monastyrski
 
powrót do listy