PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2017-11-21
Metal Hammer 11/2017

Metal Hammer 11/2017

Marilyn Manson, Dio Returns, Blues Pills, Corruption, Grave Pleasures, J.D. Overdrive, Panzer, O.D.R.A, Kaipa, Samael, Electric Wizard, Exhumed, Vuur, We Came As Romans, Brian Slagel, Hellhaim


Metal Hammer 11/2017

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Marilyn Manson 8
Dio Returns 12
Blues Pills 16
Corruption 18
Grave Pleasures 20
J.D. Overdrive 22
Panzer 24
O.D.R.A 26
MH Przewodnik 28
Kaipa 30
Book Zapłać 31
Na Zachód Od Metalu 32

Samael 69
Electric Wizard 65
Exhumed 63
Vuur 61
We Came As Romans 59
Brian Slagel 57
Hellhaim 55
Album Miesiąca 54
Recenzje 52
Live 45
Out Of The Darkness 42
 

ZGRZYT

Marilyn Manson

był gwiazdą tegorocznego Metal Hammer Festival. Teraz artysta powraca z nową płytą „Heaven Upside Down” , która także u nas otrzymała więcej niż pozytywną recenzję.

Nie inaczej sprawa się ma z nowym krążkiem Samael - „Hegemony” otwarcie nawiązuje do czasów gdy grupa nagrywała takie albumy jak „Passage” i jest w tych nowych dźwiękach spod znaku Samael znów coś diabelsko niepokojącego...

W numerze znajdziecie oczywiście wiele innych aktualnych tematów. Wywiady z Corruption, J.D. Overdrive, Blues Pills, Grave Pleasures, Electric Wizard, Exhumed i Vuur to tylko niektóre z nich.

Polecamy też Waszej uwadze wywiady z dwoma muzykami projektu DIO Returns – perkusistą Simonem Wrightem i gitarzystą Craigiem Goldym. Obaj przez wiele lat współtworzyli zespół DIO, teraz objeżdżają świat grając jego muzykę, a w rozmowie z naszym dziennikarzem wspominają Ronniego i opowiadają o powodach swoich muzycznych decyzji.


Darek Świtała
 

ALBUM MIESIĄCA

IN TWILIGHT’S EMBRACE
Vanitas 
(Arachnophobia) 

Nie było mi kiedyś po drodze z In Twilight’s Embrace. No bo co to za nazwa? Można by ją postawić w jednym rzędzie z Trail of Tears albo Whispering Woods. Na dodatek zaczynali od metalcore’a w wydaniu, które przyprawiało mnie o mdłości: zaczesanego na bok, podskakującego rytmicznie, doskonale nijakiego. Sytuacji nie poprawiała żarliwa miłość Cypriana do At the Gates, czyli jednego z tych niekwestionowanych klasyków, których twórczość zawsze była mi obojętna. I tak pewnie trwałbym sobie z grupą w bezpiecznym oddaleniu, gdyby nie stare dobre kumoterstwo. Skoro już wspomniany wokalista pojawił się na łamach najchętniej opluwanego polskiego magazynu o metalu – nie w roli muzyka, tylko skryby – to nietaktem byłoby nie posłuchać uważniej jego dokonań. 

Okazało się, że im głębiej w dyskografię, tym lepiej, ale dopiero teraz zespół wydaje album, którego nie mam powodów w ogóle się czepiać. Bardzo to miłe ze strony chłopaków, że na swojej najkrótszej obok debiutu płycie upchnęli najwięcej muzycznej treści. Siedem numerów i krótki przerywnik to wystarczająco dużo, by postawić kropkę nad „i”. Co nie jest takie oczywiste, bo na „Vanitas” In Twilight’s Embrace został uchwycony w momencie transformacji – z jednej strony mknie pasem, którym podróżuje od kilku lat, ale kierunkowskazem sygnalizuje już chęć zmiany i zbliża się do przerywanej linii. Na sąsiednim pasie jedzie natomiast karawan z black metalem. Ja na przykład słyszę tu echa dokonań Marduk. I to zarówno dokonań z epoki, gdy Szwedzi nie celowali jeszcze do wszystkich lufą czołgu, jak i tych niedawnych, gdy ferment siał już Arioch. Z tymi pierwszymi kojarzą mi się melodyjne frazy niesione młócką, z drugimi – na przykład dysonansowy finał „The Great Leveller”, a czasem również maniera Cypriana. 

Jednak to tylko luźne skojarzenia, które nijak nie oddają charakteru „Vanitas”. Lecz nie oddaje go również określenie „naenergetyzowane zgorzknienie”, które ukułem na potrzeby tej recenzji. Gorzka wymowa tekstów spina się z podskórnie melancholijną aurą muzyki, której In Twilight’s Embrace nie pozwala jednak ani na moment przeobrazić się w karykaturalne mazgajstwo. Więc spokojnie, zagrożenia estetyką Trail of Tears nie ma, zwłaszcza że związki zespołu z hardcorem – mogłoby się wydawać, że dawno pogrzebane – dają o sobie znać w szorstkim brzmieniu i nie mniej szorstkiej ekspresji. Choć dla mnie akurat największym zaskoczeniem na albumie pozostaje najmniej porywisty, kroczący, a nie cwałujący, utwór „Trembling”. Być może najbardziej jesienny utwór tej jesieni, nie tylko ze względu na październik w tekście.

Maciej Krzywiński
 
powrót do listy