PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2016-10-18
Metal Hammer 10/2016

Metal Hammer 10/2016

Ceti, Opeth, Running Wild, Blind Ego, Steve'n'seagulls, Marillion, Biffy Clyro, Brujeria, Day Of The Dead, Archive, Hexhorn, Monasterium, Rainbow + płyta CD

Metal Hammer 10/2016 

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Ceti 8
Opeth 12
Running Wild 14
Blind Ego 16
Steve'n'seagulls 18   
Marillion 20
Biffy Clyro 22
Brujeria 24
Day Of The Dead 28
Archive 30
Hexhorn 32
Book Zapłać 41
Na Zachód Od Metalu 42
Eteritus 43
Przewodnik MH 44
Monasterium 46
Rainbow 48
Truckfighters 50
Mało Znane Małe Grane 52
Winterfylleth 54
Album Miesiąca 55
Recenzje 56
Live 64
Die Young 70
 
 

ZGRZYT

Running Wild!
 
Ten okrzyk pamiętam bardzo dobrze z czasów gdy jako młody chłopak przecierałem ścieżki w lokalnych barach. W pierwszej połowie lat 90. doskonale się wiedziało, które lokale były „metalowe”, które „bluesowe” (w tym momencie zawsze wspominam nieistniejącego już „Bluesa” w Katowicach-Piotrowicach...) a w które opanowane przez – jak się to wówczas mówiło – dyskomułów. W jednym z takich „metalowych” barów poznałem Chudego, potężnego faceta, który zwykle po wychyleniu kilku kufli miał zwyczaj wchodzić na stół i krzyczeć: Runing! Running Wild!!! I choć w tym samym barze poznałem także mojego przyszłego szwagra, to jednak Chudy na zawsze zapadł w mojej pamięci jako prawdziwa ikona heavy metalu. Tym bardziej, że po kilku takich akcjach zwykle do baru zjeżdżała policja a Chudy – bez szkolnej legitymacji – odjeżdżał z nimi w suce, wciąż z pirackim okrzykiem na ustach... Dziś Chudy jest wziętym prawnikiem, lokal w którym dochodziło do „metalowych” scysji zmienił się w bank, mój szwagier rzadko już słucha metalu ale Wolf Kasparek i jego zespół nadal grają najlepszy piracki metal na świecie!
 
W tym numerze oprócz wywiadu z Running Wild także sporo innych nowości; CETI, Opeth, Brujeria, Marillion zaś do części nakładu dołączyliśmy składankę CD stworzoną we współpracy z największą na świecie metalową wytwórnią – Nuclear Blast!
 
Darek Świtała

 

ALBUM MIESIĄCA

RUNNING WILD
Rapid Foray
(Steamhammer/SPV)
 
No i wreszcie okręt kapitana Rolfa zawitał ponownie do właściwego portu. Po ostatnich latach błędów i wypaczeń, po nagraniu - delikatnie rzecz ujmując – nie najlepszych „Rogues en Vogue”, „Shadowmaker” i „Resilient”, po wydumanych pożegnaniach i powrotach, czas był już na to najwyższy, a może był to nawet tzw. ostatni dzwonek, by nie stracić resztek szacunku fanów, do których sam się zaliczam od dobrych 30 lat… Z tego zresztą powodu nie liczcie na obiektywną recenzję, zwłaszcza że zawartość „Rapid Foray” dała mi powód do recenzenckich uniesień, a dokładniej rzecz biorąc 11 powodów, bo tyle utworów znalazło się na szesnastym krążku Running Wild.
Już pierwszy z brzegu „Black Skies, Red Flag” nie pozostawia wątpliwości co do powrotu na właściwe tory i ponownego podjęcia muzycznych wątków zarzuconych gdzieś w połowie lat 90. To znakomity, rozpędzony numer o chwytliwym, zaskakująco dojrzale zaśpiewanym refrenie i dopowiedziany doskonałą, melodyjną solówką. Klimat klasycznego Running Wild podtrzymuje rześki, zwarty i konkretny „Warmongers”… jest dobrze, a nawet lepiej. W „Stick To Your Guns” piracki okręt zwalnia, a oparty na prostych, wyrazistych riffach kawałek skręca do zatoki opanowanej przez Accept; tak, to spokojnie mógłby być utwór bardziej popularnych rodaków Running Wild. Drapieżny i żywiołowy utwór tytułowy byłby znakomity, gdyby nie jedna jedyna skaza w postaci banalnych chórków, które pojawiają się na szczęście incydentalnie, można więc o nich szybko zapomnieć. W „By The Blood In Your Heart” morski charakter nasila się, a to za sprawą hymnicznych, iście szantowych refrenów. Pod koniec do akcji włączają się także dudy szkockie, nic nowego w przypadku niemieckiego heavy metalu, prawda? No i czy tylko mi głos Kasparka przypomina w pewnych fragmentach… Roda Stewarta? Nie, nie, to absolutnie nie zarzut, raczej komplement. Instrumentalny „The Depth Of The Sea (Nautilus)” to swoisty przełom; do mnie dokładnie w tym momencie dotarło, że będzie to znakomity krążek od początku do końca. Tyle w tym kawałku emocji, tyle melodyki charakterystycznej dla Running Wild, no i te przeszywające płaczące motywy gitary, coś pięknego… „Black Bart” niektórzy już obwołali sztandarowym hitem tego krążka i choć nie podzielam tej opinii, bo kilka utworów bardziej przypadło mi do gustu, to nie da się ukryć, że to żywiołowy, witalny i piekielnie chwytliwy kawałek ze znakomitym refrenem. W „Hellectrified” pięknie prezentuje się zestawienie riffowej drapieżności z melodyjnymi gitarowymi inkrustacjami. Jeśli do tego dodamy rasową solówkę i zabójcze zakończenie, to wychodzi na to, że… jest coraz lepiej. Potwierdza to pod każdym względem wspaniały „Blood Moon Rising” – cięty, ostry utwór z klasycznymi refrenami i fantastycznym melodyjnym pasażem. No ale… proszę Państwa… jako kolejny „Into The West”. I od razu – jakże cudownej urody przeszywający gitarowy pasaż, który zresztą pojawi się tu jeszcze kilkukrotnie. Do tego energetyczny, świetnie zaśpiewany refren i nie ma wątpliwości – to Running Wild, na który czekałem podobnie jak wielu fanów od kilkunastu lat. A na płycie jeszcze wielki finał: jedenastominutowy „Last Of The Mohicans” ze znakomitymi świdrującymi melodiami, z doskonale wyważonymi refrenami i indiańskim zaśpiewem gdzieś w środku. Cóż… może kompozycja monumentalna na miarę „Battle Of Waterloo” czy „Treasure Island” to nie jest, ale  w gruncie rzeczy przy takim czasie trwania niczego jej nie brakuje, a napięcie utrzymuje do samego końca.
Pominięcie faktu, że album niepozbawiony jest autocytatów, byłoby zafałszowaniem rzeczywistości. Co jednak istotne, Running Wild porusza się bardzo blisko muzycznych rejonów, czy też nawet konkretnych motywów sprzed lat, ale nie kopiuje ich wprost. Dzięki temu jest to krążek przypominający w jakiejś mierze „Blazon Stone” czy „Pile Of Skulls”, ale – do diaska! – jest to jednak całkiem nowy album, tyle że zagrany w stylu starego, dobrego, klasycznego Running Wild. A o to przecież chodziło, czyż nie? Tu i ówdzie pojawiają się wprawdzie, posądzenia o nieszczerość i chłodną kalkulację, cała rzecz jednak w tym, że najważniejszy jest efekt, a nie intencje. Potraficie stwierdzić, co tak naprawdę czai się w ludzkim umyśle, jakie są prawdziwe emocje Rolfa? Ja nie. Dlatego niech przemówi muzyka!
 
Rafał Monastyrski
 
powrót do listy