PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2006-01-00
Metal Hammer 01/2006

Metal Hammer 01/2006

KORN, Lacrimosa, UFO, RUSH, System Of A Down, Pearl Jam, Sepultura, Deep Purple, Hunter, Helloween, Riverside, The Crown, Wingar, Dark Funeral, Podsumowanie roku. Plakaty: Kalendarz 2006, Rammstein. + Płyta CDKORN, Lacrimosa, UFO, RUSH, System Of A Down, Pearl Jam, Sepultura, Deep Purple, Hunter, Helloween, Riverside, The Crown, Wingar, Dark Funeral, Podsumowanie roku. Plakaty: Kalendarz 2006, Rammstein. + Płyta CD

więcej...

Nowy rok 2006...
 
...to nie tylko nowe płyty, nowe koncerty i ? miejmy nadzieję, że takowe będą ? ciekawe muzyczne debiuty. To także nowy Metal Hammer; w nowej szacie graficznej, z nowymi pomysłami i, jak zwykle, z uwagą śledzący to, co dzieje się na muzycznym rynku.
 
Tak, wciąż i konsekwentnie mamy zamiar pisać o szeroko pojętym rocku i metalu. Współczesny rock posiada przecież tak szerokie spektrum, że trudno byłoby redagować gazetę tylko pod kątem zainteresowań zagorzałych fanów death czy thrash metalu. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że takowi istnieją, dlatego thrash, death czy black zawsze znajdą należne im miejsce na naszych stronach. Podobnie jak klasyczny heavy metal, gotyk czy industrial...
 
Nasz nowy numer jest zresztą dobrym dowodem, że to, co napisaliśmy powyżej ma swoje odbicie w rzeczywistości; fani death metalu znajdą tu wywiady z The Crown i Callenish Circle. Zwolenników blacku na pewno zainteresują materiały o Cradle Of Filth, Solefald, Darzmat czy Dark Funeral. Z kolei ci, którzy przede wszystkim szanują klasykę przychylnie spojrzą na teksty o Sepulturze, Winger, Motley Crue, UFO i Rush. Na zakończenie przygotowaliśmy ukłon w stronę zwolenników progresywnego brzmienia; im polecamy artykuły o Dead Soul Tribe, Riverside i Believe...
 
Na tym rzecz jasna nie koniec niespodzianek; do części nakładu gazety dołączyliśmy płytę CD z najciekawszymi premierowymi nagraniami ostatnich tygodni oraz teledyskami, których raczej nie będziecie mogli obejrzeć w telewizji...
 
Życzymy Wam miłej lektury, a korzystając z okazji, także wszystkiego co najlepsze w nadchodzącym Nowym Roku! Oby był lepszy niż ten, który właśnie się kończy!
 
Darek Świtała
 
 
 

KORN fragment artykułu...

KORN po drugiej stronie... (fragment artykułu)
 
Album zatytułowany ?See You On The Other Side? ukazał się na rynku 5 grudnia tego roku.
 
Zanim miałem przyjemność stanąć ?twarzą w twarz? z najnowszym albumem Korna, zastanawiałem się, czy może być jakieś połączenie między tytułem płyty, a jej zawartością. Czy jest to jakaś wskazówka? Czy zespół nas czymś zaskoczy? Najnowszy krążek zatytułowany jest ?See You On The Other Side?, co w tłumaczeniu oznacza; do zobaczenia po drugiej stronie. Gdyby ktoś powiedział nam coś takiego, normalnym byłoby pytanie: po drugiej stronie czego? Ponieważ zadanie takiego pytania jest w tej sytuacji bardzo trudne (wręcz niemożliwe) możemy się tylko domyślać, co zespół miał na myśli. Pierwsze skojarzenie nasunęło mi się odnośnie tytułu poprzedniego albumu ? ?Take A Look In The Mirror?. Pomyślałem, że może zespół chce nas zabrać w magiczną podróż do jakiejś krainy po drugiej stronie lustra, coś w stylu ?Alicji w krainie czarów?? Biorąc pod uwagę okładkę najnowszej płyty oraz stronę internetową zespołu wydawało się to bardzo prawdopodobne. A jeśli tak jest, to co to oznacza dla fanów? Jakie muzyczne niespodzianki przygotował zespół? Na tego typu pytania Jonathan Davis w dotychczasowych wywiadach odpowiadał zazwyczaj w stylu podobnym do tego, w jakim wypowiadał się odnośnie wcześniejszych płyt zespołu. Krążek ma być czymś nowym i zaskakującym. ?Chcieliśmy, żeby był to nadal Korn ? tłumaczy Davis ? Po prostu chcieliśmy spojrzeć na to (album) z trochę innej strony, chcieliśmy zaprosić ludzi z zewnątrz ? muzyków, którzy pozwolą nam zrobić rzeczy, których normalnie byśmy nie zrobili, lub pomogą nam usłyszeć rzeczy, których byśmy inaczej nie zauważyli i w ten sposób stworzymy album, który pozwoli ludziom odlecieć?. Czy tak jest w rzeczywistości przekonałem się w momencie, kiedy płyta zagościła w odtwarzaczu.
 
Cały krążek trwa 61 minut i 8 sekund, znajduje się na nim 14 utworów. Pierwszą otwierającą album kompozycją jest singiel promujący ?See You On The Other Side? ? ?Twisted Transistor? (4:12). I to chyba nie jest najlepsze rozpoczęcie płyty, bo utwór sam w sobie to nic wielkiego. Dość skoczny, ale bez energii i polotu. Wręcz popowy.
 
Sytuację ratuje trochę druga kompozycja ? ?Politics? (3:17). Tutaj już czuć tą mroczną naturę zespołu. Chociaż nie w takim stopniu, w jakim można się było spodziewać. Nie dorównuje on agresywnością takiemu np.: ?Right Now? z poprzedniej płyty. Bliżej do ?Right Now? jest kompozycji następnej ? ?Hypocrites? (3:49). Brzmieniowo ma ona surowość ostatniej płyty, ale nie jest pozbawiona pewnego rodzaju głębi. W tym utworze brakuje jednak takiego punktu kulminacyjnego, znanego chociażby z ?Somebody Someone? itp. Mimo wszystko ten kawałek ma się ochotę gałkę wzmacniacza podkręcić głośniej.
 
Tego niestety nie można powiedzieć o kompozycji czwartej zatytułowanej ?Souvenir? (3:50). Głównie, dlatego, że to utwór dość melodyjny, jakby żywcem wzięty z albumu ?Untouchables?, i przez to nie oferujący słuchaczowi niczego ciekawego. W tym momencie można zastanowić się, co Jonathan miał na myśli mówiąc, że to odważny album, na którym zespół porusza się po nowych stylistycznych rejonach?
 
Odpowiedź przychodzi szybko, bo przy okazji utworu ?2-way?. Intro do tej kompozycji od razu przywodzi na myśl formację Nine Inch Nails. W żadnym wypadku nie jest to luźne skojarzenie. Kompozycja ?2-way? jest mocno nacechowana industrialem. Utwór z powodzeniem mógłby znaleźć się na najnowszej płycie Trenta Reznora. Ale przynajmniej wreszcie dzieje się tu coś ciekawego. Ten utwór jest mroczny, dziwny, zakręcony i wreszcie przywołuje na myśl stare dobre czasy... Pod koniec słychać dudy, które wydają się wprowadzać słuchacza w klimat następnej kompozycji. Tak jednak nie jest...
 
Kawałek ?Throw Me Away? (4:41) nie kontynuuje motywu kończącego ?2-way?. Kontynuuje jednak rozpoczęty przez ten utwór ?flirt? z industrialem. Całość jest mroczna i melodyjna. Słuchając tego utworu ponownie można odnieść wrażenie, że słucha się ?Untouchables? lub ścieżki dźwiękowej do filmu ?Queen Of The Damned?. W okolicach 2 minuty 28 sekundy pojawia się motyw mocno industrialowy, wręcz żywcem wzięty z płyt NIN. Przy tym utworze zdecydowanie nie poskaczemy. I w takim stanie ?zawieszenia? pozostajemy przez następne kompozycje: ?Love Song? (4:19) oraz ?Open Up? (6:15). Albo słuchamy płyty ?Untouchables? albo płyty pana Trenta Reznora, a czasami jakby jednego i drugiego jednocześnie...
 
Ta konwencja zostaje przełamana przez ?Coming Undone? (3:20) czyli numer dziewięć na najnowszym krążku. Wreszcie pojawia się jakieś konkretne brzmienie gitar. Nie jest to taki kawałek, który zmusiłby do jakiejś nagłej, szaleńczej aktywność ruchowej, po prostu słucha się go z przyjemnością i tyle.
 
Dokładnie to samo można powiedzieć odnośnie kompozycji dziesiątej ? ?Getting Off? (3:25). Początek zwiastuje metalowo-industrialową jazdę, coś w stylu formacji Mnemic. Jednak dalej utwór utrzymany jest w typowej dla Korna konwencji ? nic zaskakującego, a szkoda.
 
A jeśli już mowa o konwencji to do niej nawiązuje również jedenastka ? ?Liar? (4:15). Utwór niesamowicie rytmiczny i dynamiczny, ale niepozbawiony też melodyjnych fragmentów (głównie za sprawą wokalu Davisa). Utwór wydaje się łączyć surową stylistykę ?Take A Look In The Mirror? z poprzednią płytą. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem jest wykrzykiwany ?tekst? a la ?Twist? (w okolicach 2 minuty).
 
?For No One? (3:37), czyli następny numer, utrzymany jest w podobnym klimacie tyle tylko, że z większym naciskiem na melodie, co nie do końca może przypaść do gustu fanom tych mocniejszych kompozycji Korna. Tak czy inaczej jest to ostatni dynamiczny utwór na tej płycie.
 
Numer 13 ? ?Seen It All? (6:19) to utwór dobry na podkład na jakąś ścieżkę dźwiękową. Początek jak u NIN. Wręcz można zacząć zastanawiać się czy w odtwarzaczu mamy właściwą płytę? Wokal Davisa zdradza, że tak. Ale czy aby na pewno? W okolicach 3:00 minuty robi się naprawdę jak u Trenta: fortepian, a później dość mocny bit przyprawiony gitarką. Natomiast o kompozycji kończącej ?See You on the Other Side?, ?Tearjerker? (5:05) można napisać tylko jedno ? pięć minut i pięć sekund ?smucenia?...
 
?Słuchając razem tego albumu, patrzymy na siebie i każdy ma ochotę powiedzieć: Nie wierzę, że to my!?? ? Jonathan Davis o najnowszym albumie. Nie da się ukryć, że dużo w tym stwierdzeniu prawdy. Słuchając tego albumu po raz pierwszy zastanawiałem się, co się dzieje? Gdzie się podziały te dźwięki, przy których ma się ochotę poszaleć? Na tym albumie nie znajdziemy takiego szaleństwa. ?See You On The Other Side? to przede wszystkim industrialowy projekt, w którym tylko od czasu do czasu powracają charakterystyczne i wypracowane na poprzednich albumach dźwięki. Ten album to coś nowego w dyskografii zespołu. Czy to dobrze? Każdy powinien chyba sam odpowiedzieć sobie na to pytanie.
 
Cały tekst znajdziecie w numerze 1/2006...
 
Autor: Piotr Gebethner

SOAD (fragment artykułu)

SOAD (fragment artykułu)
 
W podsumowaniu muzycznego roku 2005 napisałem, że najlepszą płytą mijających dwunastu miesięcy jest album ?Mesmerize/Hypnotize?. Po wielu nieporozumieniach i niepewnościach można już dzisiaj powiedzieć sobie jasno. Mamy do czynienia z podwójnym albumem. Nie z jednym plus ?odrzuty z sesji?. System Of A Down z premedytacją przygotował porcję muzyki, nagrał ją, podzielił a następnie opublikował, czekając na reakcję.Z marketingowego punktu widzenia takie zachowanie jest tak samo intrygujące jak i ryzykowne. Z jednej strony zespół przez dłuższy niż zazwyczaj okres czasu podtrzymuje szum medialny wokół siebie i swojej twórczości. To akurat Systemowi udało się idealnie. Od wydania ?Mesmerize? toczyły się rozmowy, spekulacje podejrzenia. Atmosfera zamiast słabnąć, przeciwnie, robiła się coraz gorętsza. Wszyscy czekali na to, co wydarzy się za kilka miesięcy. Zespół podgrzewał atmosferę, grając na koncertach niektóre piosenki z drugiej płyty, ?wpuszczając? niby niechcący jakieś fragmenty do sieci. Dzięki temu część ludzi znała już takie utwory jak ?Kill Rock?n?Roll? czy ?Hypnotize?. Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że System Of A Down dawno przestał już być zespołem, który idzie na tak zwany żywioł. To już nie tylko rzucane w zapale polityczne hasła. To także premedytacja, kalkulacja. Na całe szczęście ? kalkulacja nie w stronę coraz większych zarobków kosztem fanów, a kalkulacja obliczona na szok, mogący pomóc w odbiorze muzyki. System to zespół niejednoznaczny. Kontrowersyjny, mający zagorzałych wrogów. Tak więc trudno się dziwić, że przygotował swoją płytę w sposób nietuzinkowy.
 
Mówiąc o podwójnym albumie zazwyczaj mamy na myśli dwie płyty wydane w jednym czasie, jako całość. W przypadku Systemu zgadza się tylko jedno ? czas nagrania płyty. Dwa krążki zostały wydane w różnych miesiącach, łączy je zaś specjalnie dopracowana okładka, pozwalająca połączyć je w jeden, podwójny, rozkładany album. Łączy się tu wszystko ? grafika, kolory, idea. Ktoś może zarzucić grupie, że mogła bez problemu wydać jeden krążek, trwający 76 minut. Być może mógłbym się z tym zgodzić. Być może, ponieważ akurat w tym przypadku kolejny raz daje znać o sobie premedytacja i inteligentna kalkulacja zespołu. W wywiadach grupa podkreślała, że zależy jej na tym, by fani mogli oswoić się z muzyką, przetrawić ją, zanim przejdą do kolejnej części. To był strzał w dziesiątkę. Zastanawiam się tylko, jakimi przesłankami zespół kierował się, dzieląc utwory. Z lektury obydwu krążków jasno wynika, że mimo wspólnych korzeni w postaci brzmienia i charakterystycznego klimatu, płyty różnią się od siebie. Już na początku zwraca uwagę zdecydowanie mocniejszy riff, brutalniejszy wydźwięk nowych utworów. Nie ma tu także owej natrętnej, wwiercającej się w mózg melodyki znanej z ?Mezmerize?. Celowe działanie? Przygotowanie gruntu pod coś ważniejszego? Tak to właśnie czuję ? ?Mezmerize? była tylko przygrywką, rozgrzewką przed daniem głównym. Nawet nie znając tekstów z nowej płyty można wyczuć pewną, groźniejszą, poważniejszą atmosferę tych utworów. Więcej jest nawiązań do folkloru. Więcej na ?Hypnotize? ?Toxicity? niż ?Mezmerize?. Możliwe, że te pokrętne dywagacje nie mają żadnego sensu, jednak dają wyraźnie odczuć, jak przebiegał proces twórczy w System Of A Down. Połączenie instynktownego (punk rock) tworzenia muzyki idzie w parze z przekazem, który dość ciekawie skomentował Tom Morello z Audioslave: ?Zgadzam się z tym, że System przejął transparent politycznego rocka ale nie znaczy to, że są polityczną grupą. Jest wiele politycznych zespołów, zaś System jest świetnym zespołem który ma w sobie trochę polityki. Bo to, że np. System osiągnął nie jest zasługą tego, że mają polityczny przekaz ale tego, że ten przekaz jest napędzany potężnym, muzycznym silnikiem.?
Myślę, że z powodzeniem można uznać te słowa za idealną definicję tego, co robi System Of A Down, co szczególnie udowodnił na dwóch ostatnich krążkach. Polityka i ważne kwestie społeczne są obecne i ważne, jednak bez muzyki byłyby tylko pustymi słowami. Zaś z muzyką znakomitą, pobudzającą do myślenia są zaczynem rebelii. Rebelii mentalnej, drążącej od środka umysł, tak jak śpiewał kiedyś polski Dezerter ? zmiany muszą rozpocząć się we własnej głowie... Aby jednak do tej głowy dotrzeć, trzeba zrobić coś, co może kogoś poruszyć. Dlatego niektórych mogą dziwić zachowania i wypowiedzi muzyków, dla przykładu takie, jak podczas wręczenia nagrody MTV European Music Award dla najlepszego, alternatywnego wykonawcy. Komentarz Serja był następujący:
?Cywilizacja to pieprzona pomyłka, weźmy się za siebie i zdecydujmy, co dalej zrobić z miłością i pokojem?
Nie było podziękowań i niekończących się list dobroczyńców i sponsorów. System znalazł się bowiem w bardzo niewygodnej ale także i komfortowej sytuacji. Niewygodnej, bowiem - mimo wszystko - uwikłany w tryby maszyny biznesowej, musi zdawać sobie sprawę z tego, że gdyby nie pieniądze i ? bądź co bądź ? promocja, status grupy byłby znacznie niższy. Musi dostosować się do sytuacji, co też czyni, przemycając jednak swoje poglądy. A te są o tyle specyficzne, że mówiąc bardzo dużo nie czynią nikomu krzywdy. Zdarzyło się jednak i Systemowi znaleźć w dość niekorzystnym świetle, kiedy Serj zdecydował się po atakach na WTC w 2001 roku opublikować w Internecie esej omawiający problematykę terroru i sposobów jego rozwiązania. Tekst ten spowodował masę ataków na zespół, który jakoby miał popierać terrorystów. Trzeba przyznać, że od tamtego, nieokrzesanego zespołu dzieli obecny System bardzo dużo. Pozornie, bo jeśli wczytać się w słowa i postawę grupy, można jasno zobaczyć, że muzycy nie poddali się dobrowolnemu praniu mózgów i nadal utrzymują swój światopogląd, w którego centrum ciągle ? i zapewne do końca życia ? będzie tkwił uraz związany z rokiem 1915 i słynnymi już rzeziami ludności Armeńskiej.
 
Autor: Arek Lerch
 
Całość tekstu znajdziecie w numerze: 1/2006

Liv Kristine (fragment wywiadu)...

Liv Kristine: Wejdź w mój świat... (fragment wywiadu)

Początek roku przyniesie nowy, solowy album Liv Kristine zatytułowany ?Enter My Religion?. Album, który na pewno odpowie na wiele pytań...

MH: Twój nowy krążek jest zapowiadany od bardzo dawna i z tego, co mi wiadomo - już został nagrany. Czego możemy spodziewać się po tej płycie?

Liv: To będzie zupełnie różny album od mojego debiutu solowego. Obie płyty dzieli 8 lat różnicy i to będzie również słyszalne w muzyce - jestem pewna, że będzie to bez porównania lepsza płyta niż debiut. Ten album przede wszystkim będzie bardziej mój, włożyłam w niego znacznie więcej sił niż w jakikolwiek inny projekt. Bardzo dużo czasu poświęciłam na pisanie tekstów, włączyłam się mocno w proces pisania muzyki, dlatego pod tym albumem rzeczywiście mogę podpisać się jako Liv Kristine? Na ?Enter My Religion? usłyszysz wiele wpływów zarówno muzyki rockowej, metalowej czy popowej, ale również bardzo dużo eksperymentów z muzyką folkową, wykorzystaliśmy tutaj sporo tradycyjnych instrumentów z różnych stron świata i tak np.: będzie można na tym albumie usłyszeć cytrę, sitar, gitarę klasyczną i tradycyjny instrument z Turcji. Co ciekawe na każdym zagraliśmy sami, nie było mowy o korzystaniu z sampli? Mimo tych wszystkich etnicznych wpływów to jest to wciąż zdecydowanie rockowo-popowa muzyka. To naprawdę bardzo kolorowa płyta...

MH: Co więc będzie łączyć ten album z ?Deus ExMachina??

L: Oczywiście mój głos (śmiech)? ?Enter My Religion? nie różni się tak radykalnie od debiutu i na pewno jest to wciąż odrobinę podobna stylistyka, wciąż poruszam się w obrębie pop-rocka. Przy pierwszym albumie nacisk został położony na pop, natomiast tym razem wróciłam do bardziej rockowej muzyki? Na pewno wciąż można odnaleźć pewne podobieństwo w specyficznej budowie melodii, chodź i tutaj poszłam bardzo daleko naprzód... Niestety w moim głosie pozostało wiele niedociągnięć czy nawyków, które są charakterystyczne tylko dla mnie.

MH: Jak wyglądał proces twórczy? Komu tym razem powierzyłaś napisanie materiału na ?Enter My Religion??

L: W porównaniu do ?Deus ExMachina? tym razem znacznie więcej osób uczestniczyło w powstawaniu tego materiału. Najważniejszą osobą był mój mąż Alex (Krull - Atrocity- przyp. red.), który ogarnął to wszystko i był koordynatorem całego projektu. To on głównie skupił się na produkcji albumu, ale włączał się też w proces twórczy. Najwięcej utworów napisał Peter Tägtgren z zespołu Pain (Hypocrisy ? red.) ? stworzył aż 4 numery a w powstawaniu innych bardzo nam pomagał. W proces twórczy włączył się również Torsten - gitarzysta Liv?s Eye i na końcu moja skromna osoba (śmiech)? Do współpracy zaprosiliśmy również bardzo utalentowanego młodego gitarzystę o imieniu Timmy. Mieliśmy to niesamowite szczęście, że kilku znajomych nam go poleciło, inaczej do niego nie trafilibyśmy? Timmy ma klasyczne wykształcenie, ale to dzięki niemu mogliśmy użyć tak dziwnych instrumentów jak sitar czy cytra, bo to właśnie on potrafił na tym wszystkim zagrać (śmiech)? Celowo nie wyliczam, co kto konkretnie napisał, bo ta płyta jest efektem pracy zespołowej; każdy z nas coś włożył w ten album... Natomiast ojcem całości, kimś, kto nad tym wszystkim sprawował pieczę, był Alex, mój mąż?

Autor: Marcin Chałupka

Całość wywiadu znajdziecie w MH 1/2006.  

UFO (fragment wywiadu)...

UFO - fragment wywiadu
Jak wiadomo w UFO nie ma już gitarzysty Michaela Schenkera ale słuchając ostatniej płyty zespołu ma się wrażenie, że grupa dawno nie brzmiała tak dobrze... O tej metamorfozie, przeszłości, jak i najbliższej przyszłości rozmawialiśmy z legendarnym basistą - Petem Way?em.
 
MH: W tym roku zespół UFO obchodzi 40 rocznicę istnienia. Czy kiedykolwiek wyobrażałeś sobie, że ten zespół będzie istniał aż tak długo?
W: Na pewno nie i myślę, że nie ma w tym nic magicznego, bo przez całe te 40 lat ani ja ani Phill (Mogg ? wokalista ? red.) nie pomyśleliśmy, że to już taki kawał czasu, że być może trwa to za długo, a może jednak za krótko? Patrząc na takie zespoły jak Rolling Stones, na ich fenomen nie mam najmniejszej wątpliwości, że nie robią tego dla pieniędzy a jedynie dla przyjemności. Myślisz, że gdyby tak nie było wychodziliby na scenę i każdej nocy dawali tak dobre koncerty? Główna motywacja do kontynuowania działalności to przyjemność, jaką czerpiesz z grania? Im jestem starszy tym większa jest ta przyjemność i każda dłuższa rozłąka ze sceną wywołuje u mnie coraz większy stres (śmiech)
 
MH: Czy cały ten sen o rocknrollu ziściłby się gdybyś nie spotkał na swej drodze Philla Mogga?
W: Na pewno nie, faktycznie to dzięki niemu wybrałem takie życie. To Phill przekonał mnie do tego by prowadzić tak niepoważne życie (śmiech)? Czymś musiał mnie przekupić, tylko, co to było? Już nie pamiętam (śmiech)? Bez jakiejś łapówki na pewno nie dałbym się namówić, bo już wtedy wiedziałem, z czym się to wiąże (śmiech)?
 
MH: Od tamtej pory jesteście jak bracia bliźniacy, zawsze razem?
W: Wiesz, jesteśmy po prostu przyjaciółmi i to jest cała magia zawarta w tym zespole? Chyba mam szczęście, bo nie muszę pracować od rana do wieczora w jakimś nudnym biurze z ludźmi, których nie lubię. Ja mam to szczęście, że pracuję kiedy chcę i w dodatku pracuję tylko i wyłącznie z przyjaciółmi. Lubię ludzi w ogóle, ale pośród nich Phill jest osobą wyjątkową, z którą rozumiemy się w pół słowa i to jest coś niesamowitego?
 
MH: W takim razie; kim byś był gdybyś nie spotkał Philla i nie został muzykiem?
W: Pewnie miałbym dwie drogi do wyboru: albo zostałbym narkomanem (śmiech)? a może zostałbym trenerem piłkarskim? (śmiech)? Piłka nożna to zawsze było moja pierwsza i najważniejsza pasja? Muzyka i granie na basie pojawiło się znacznie później i chyba do tej pory nie traktuję tego zbyt poważnie (śmiech)?
 
MH: Któremu klubowi kibicujesz?
W: Od zawsze jestem wiernym kibicem Aston Villa?
 
MH: Ostatnie lata to wasza droga na szczyt. Początkowo można było pomyśleć, że to efekt powrotu Michaela Schenkera do UFO, lecz już od dłuższego czasu nie ma go w zespole a wy nagraliście świetną płytę?
W: Michael jest świetnym gitarzystą i trzeba mu oddać jedno - że ma rękę do pisania świetnych numerów, ale gdybyśmy uzależniali cały nasz sukces od jego obecności to po jego odejściu musielibyśmy zakończyć działalność? Zespół cały czas funkcjonował na podobnym poziomie. Ja osobiście nie odczułem jakichś wielkich różnic między tym co było 10, 20 lub 30 lat temu - cały czas towarzyszyła nam świetna publiczność. Nie wiem skąd to się bierze ale kapele takie jak Rolling Stones, Deep Purple czy UFO wiesz - wszystkie te wywodzące się z lat 60. i 70. - musiały się czymś wyróżniać bo nasza publiczność zawsze cechowała się przywiązaniem, ale również i zrozumieniem naszej muzyki. Nie byli to ludzie którzy podłączyli się pod nas tylko dlatego, że nagle staliśmy się popularni? Być może dlatego że widzieli w nas grupę prawdziwych ludzi, przyjaciół. Ja sam patrząc na Rolling Stones czy Deep Purple widzę gang. Dlatego tak lubię się do nich porównywać bo zawsze chciałem należeć do gangu, być przywódcą takiej grupy, więc stworzyłem z Phillem swój własny gang (śmiech)?
 
MH: Jak to się stało, że Jason Bonham został perkusistą UFO?
W: Zawdzięczamy to Spike?owi z Quireboys, to on zaprosił nas na swój koncert, żebyśmy przyjrzeli się Jasonowi. Po koncercie zamieniliśmy kilka słów i w zasadzie po kilkunastu minutach rozmowy zapytaliśmy go czy chciałby przyłączyć się do UFO. Od razu się zgodził? On jest tak dobry jak jego ojciec. Świetnie, że gra teraz z nami bo muszę zupełnie szczerze powiedzieć, że dawno nie mieliśmy tak dobrego perkusisty i w dodatku takiego, z którym tak fantastycznie mi się współpracuje? No i oczywiście Jason to niezły kawalarz, dlatego w zespole teraz jest bardzo wesoło?
 
Autor: Marcin Chałupka
 
 
Cały wywiad znajdziecie w numerze 1/2006.

RAMMSTEIN Rosenrot

RAMMSTEIN Rosenrot (Universal)
 
No i proszę. W rok po premierze świetnie przyjętej ?Reise, Reise? fani mogą się cieszyć nową, pełnowymiarową płytą Rammsteina. Dlaczego podkreślam słowo: pełnowymiarową? Otóż tajemnicą poliszynela jest, że materiał, który słyszymy na ?Rosenrot? powstał w dużej mierze już podczas sesji nagraniowej poprzedniej płyty... Jak zwał tak zwał, najważniejsze, że grupa nie zmienia swojego stylu i już od pierwszych dźwięków otwierającego album ?Benzin? słychać, że tak grać może tylko Rammstein. Inna sprawa, że wspomniany ?Benzin? to najlepszy utwór na płycie. Potem, niestety, album budzi po prostu mieszane uczucia. Przede wszystkim ? zniknęła gdzieś ta niesamowita energia, którą miały pierwsze, tak fascynujące przecież płyty Rammstein. Nie ma tutaj też magii i mistycyzmu, a to przecież te elementy uczyniły z ?Mutter? ponadczasowy album... Oczywiście o jakiejś generalnej wpadce i utworach ?zapchajdziurach? nie ma mowy ? Rammstein ma jedną niepodważalną zaletę ? charakterystyczne, oryginalne brzmienie i to, także tym razem, ratuje go z opresji. Jest coś takiego w ?Mann Gegen Man?, ?Rosenrot? czy ?Spring?, co nie pozwala przejść obok tej muzyki obojętnie... Może to ta germańska ?szorstkość?, może te majestatyczne, ciężkie (i oczywiste) riffy a może też bardziej niż dotychczas ?gotyckie? potraktowanie klawiszowych partii? ? w każdym razie pierwsza połowa płyty potrafi się obronić. Przejmująco wypada także następny utwór; ?Wo Bist Du?, w którym Lindemann śpiewa o gorzkiej miłości... Tymczasem pierwsze rozczarowanie przychodzi wraz z numerem ?Stribb Nicht Von Mir?. Kiedy pierwszy raz wysłuchałem tej łzawej i przesłodzonej balladki, po prostu nie mogłem uwierzyć, że wciąż słucham płyty Rammstein. Sytuację ratuje agresywny ?Zerstoren? ale już ?Hilf Mir? to raczej kolejna Rammsteinowa wpadka... Nieporozumieniem jest także ?Te Quiero Puta?, w którym meksykańskie trąbki w interwałach absolutnie nie pasują do industrialnego wizerunku grupy... Choć z drugiej strony rozumiem, że Rammstein chce tym utworem podbić serca latynoamerykańskich fanów... Sytuacji nie ratują, niestety, dwa ostatnie numery sprawiające wrażenie typowych wypełniaczy... A więc, po wysłuchaniu ?Rosenrot? euforii nie ma i choć płyta trzyma poziom, to od zespołu tej klasy chciałbym wymagać nieco więcej...
Darek Świtała            4

THE DARKNESS One Way Ticket...

THE DARKNESS
"One Way Ticket To Hell ...And Back"
(Warner)
 
Pod koniec listopada do sklepów trafił drugi album braci Hawkinsów i spółki z mrocznej krainy rock and rolla. Po spektakularnym debiucie krążka "Permission to Land" przyszedł najwyższy czas na zaprezentowanie światu drugiego, jak to się mawia zawsze najtrudniejszego, albumu. Dwa lata czekać nam przyszło na "One Way Ticket To Hell ...And Back", jednak zapewniam, że warto było. Cierpliwi zostali nagrodzeni jedenastoma niesamowicie pozytywnymi i energetycznymi, prawdziwie rockowymi numerami. Jest w The Darkness jakaś tajemna siła, która sprawia, że ich chce się po prostu słuchać. Być może maniera wokalna Justina Hawkinsa nie każdemu przypaść skłonna do gustu, jednak na pewno jednego nie możemy mu odmówić ? ten facet to istne zwierzę i sceniczne i studyjne, rock and rollowiec z prawdziwego zdarzenia. Manewrów jakie wykonuje głosem nie można nazwać zwyczajnie śpiewem. W sposób niesamowicie obrazowy Hawkins odstawia swoisty show wokalny.
Można przyczepić się, że "One Way Ticket To Hell ...And Back" to niezdrowa mieszanka Queen, Thin Lizzy, AC/DC, czasem Led Zeppelin. Nic to nowego, bo na debiucie słyszeliśmy podobne brzmienia. Uparcie twierdzę jednak, że nowa płyta jest jeszcze lepsza niż ta pierwsza. Słucha jej się lekko, uśmiech sam pojawia się na gębie, życie nabiera pozytywnych barw. Może to wszystko banalne, ale taki właśnie jest The Darkness. Radość i zwiewność, jaką przekazują słuchaczom sprawia, że nie sposób usiedzieć na miejscu.
Już na samym wstępie dostajemy porządnego kopa w pupę i to wcale nie za sprawą używek. Chociaż "One Way Ticket" opowiada o zażywaniu narkotyków i zaczyna się wciąganiem prochów do nosa, my upajamy się melodyjnym refrenem tej piosenki i wierzcie mi, wszyscy dajemy się porwać choćby do dygania nóżką w rytm perkusji Eda Grahama. Hinduskie wstawki, przemijające się w egzotyczne solo gitarowe dodają tylko przebojowości. Drugie uderzenie to "Knockers". Piosenka zaczyna się wprawdzie spokojnie, ale potem wystrzela z siłą armaty. W refrenie pobrzmiewa gitara w stylu country ? efekt niesamowity.     
Można by po kolei piać zachwyty nad każdym z jedenastu kawałków na płycie, lecz miejsca nie starczy. Zanim wystawię longplayowi ocenę bardzo dobrą wymienię jeszcze faworytów: "One Way Ticket", "Knockers", "Dinner Lady Arms", "Bald". Polecam tę płytę każdemu. Naprawdę warto posłuchać!
Ewelina Potocka        5
 

HELLOWEEN Keeper...

HELLOWEEN
Keeper Of The Seven Keys: The Legacy
(SPV)
 
 Jeśli zespół, którego ostatnia produkcja raczej zawiodła, w tytule nowej bez ogródek nawiązuje do swoich najlepszych lat (również finansowych) zaczynam podejrzewać, że ktoś tu nie jest do końca szczery. Obawiam się wtedy najgorszego. Wciskania staroci w nowym opakowaniu i żerowania na sentymentach fanów. Nie cierpię tego, a że Helloween lubię i cenię, poczułem, łagodnie rzecz ujmując, lekki niesmak. Kiedy w końcu miałem okazję posłuchać nowego ?Keepera? większość moich obaw przestała istnieć. Okazało się, że materiał z nowej płyty jest naprawdę dobry. To starzy wyjadacze i jak się przyłożą, to świetne kompozycje sklecić umieją. Nikt chyba też nie wątpi w zdolności instrumentalne Weikatha i Grosskopfa; pozostali dwaj (Gerstner i Dani Loble) wcale im nie ustępują, a Deris wokalistą nieprzeciętnym nadal jest, więc to co stworzyli, zagrali na odpowiednio wysokim poziomie. A co stworzyli? Prawie 80 minut muzyki, którą zawarli w 13 utworach. 2 z nich, to długie, rozbudowane kompozycje ?The King For A 1000 Years? i ?Occasion Avenue? (14 i 11 minut), które zadowolą nawet najbardziej marudnego fana epickiego power metalu, pozostałe to bardziej zwięzłe w formie utwory, a wśród nich, zaśpiewana w duecie z Candice Night,   ballada ?Light The Universe?, jajcarski, singlowy ?Mrs. God? i zamykający płytę, rozgalopowany ?My Life For One More Day?. To bardzo dobry i równy album (tylko?The Shade In The Shadows? i ?Get It Up? moim zdaniem trochę odstają od reszty), ale czy na miarę starych ?Keeperów?? Chyba jednak nie. Ale co ja tam wiem. Mnie przecież z płyt z Derisem ciągle najbardziej rajcuje ?The Time Of The Oath?
Remigiusz Mendroch            4.5

BOLT THROWER Those...

BOLT THROWER
?Those Once Loyal?
(Metal Blade)
 
Piękna rzecz!!! To jeden z tych albumów w którym zaklęta jest magia starych czasów! Czasów świetności death metalu. Pamiętam jak z wypiekami na twarzy słuchało się albumów Realm Of Chaos, Warmaster czy majestatycznego The IV-th Crusade. I nieomal te same wypieki pojawiają się na twarzy prawie 15 lat później, kiedy to Bolt Thrower powraca (z Karlem Willettsem na wokalu) z albumem Those Once Loyal. Strasznie to miłe, że niektóre kapele prawie w ogóle się nie zmieniają, nie podążają za modą tylko grają swoje od lat i co najważniejsze, robią to szczerze. Bo Bolt Thrower to jeden z tych zespołów od których zmian nie oczekujemy ? od lat grają w swoim, łatwo rozpoznawalnym i bardzo charakterystycznym stylu. I na pewno nikt nie spodziewał się usłyszeć na Those Once Loyal rocka gotyckiego i śpiewających operowym głosem dziewcząt. Na nowej płycie znajdziemy dokładnie wszystko to, za co kochamy Bolt Thrower ? wolne marszowe tempo, typowy , majestatyczny walec, ciężar, charchoczący bas, niskie strojenie, grobowe wokale... I wymieniać cechy charakterystyczne dla muzyki Angoli można bez końca ? wszak to klasycy europejskiego death metalu!
Początek zaskakuje ? mroczne intro, rozwijające się w dość szybki i melodyjny (interesująca solówka na otwarcie) kawałek At First Light. Ale po kilku sekundach już słychać, że to ONI ? Bogowie Wojny, kroczą z dumnie podniesionymi głowami, nie chyląc nikomu czoła. Cała ta wojenna otoczka, cała oprawa graficzna albumów jest w przypadku Bolt Thrower strzałem w dziesiątkę ? ich muzyka w sposób wręcz genialny oddaje klimat nieustającej walki, licznych bitew ? tu suną pochody zwycięskich armii, tu słychać jęki ofiar konających na polach bitewnych... A co ważniejsze, w muzyce Bolt Thrower nie ma miejsca na pacyfizm i kwiatki dla poległych - Those Once Loyal to nieubłagalna rzeź!
Następny w kolejności ? Entrenched, to kolejny szybki numer, utrzymany w duchu starej szkoły death metalu; The Killchain natomiast zaczyna się dokładnie tak jak kultowy Cenotaph - z ciszy powoli wytaczają się partie instrumentów, niesamowicie walcowate tempo... Rewelacja!
Przyznam, że bardzo lubię głos Dave?a Ingrama (ex-Benediction) z którym Bolt Thrower zarejestrował poprzedni materiał, Honour, Valour ,Pride jednak Willetts to Willetts ? krzykacz bardzo charakterystyczny, w zasadzie jeden z ważniejszych czynników decydujących o stylu tego zespołu. I trzeba przyznać, że na nowej płycie odwalił kawał świetnej roboty! Welcome back!
Ciekawie na Those Once Loyal pracują bębny ? mamy tu troszkę nietypowe jak na Bolt Thrower bicie (w Granite Wall), mamy klasyczny atak na dwie centrale (Salvo) , niesamowicie charakterystyczne są też partie basu Jo Bench ? np. grindowy początek Anti-Tank (kolejny motoryczny klasyk w repertuarze grupy). W zasadzie wszystko brzmi tu perfekcyjnie ? na taki krążek death metalowy czekałem ? bez zbyt krystalicznego brzmienia , bez niepotrzebnej instrumentalnej ekwilibrystyki, bez skomplikowanych aranży. Słuchając do bólu ?oldschoolowego? Last Stand Of Humanity nie da się nie zamachać głową!
Zresztą co tu dużo gadać ? tej płyty trzeba po prostu posłuchać w całości ! Death metal ma się dobrze - Bolt Thrower jest jak czołg, niszczący wszystko na swojej drodze. Przygotujcie się do PRAWDZIWEJ wojny!!!
Adam Brzeziński       5

SYSTEM OF A DOWN Hypnotize

SYSTEM OF A DOWN
Hypnotize
(Sony/BMG)
 
Całkowite zaskoczenie! Obawiałem się, że zespół nie udźwignie ciężaru odpowiedzialności i druga odsłona nowego dzieła System będzie słabsza. Nie ? zła czy niedopracowana, ale zwyczajnie gorsza, od ?Mezmerize?... Obawiam się, że muszę zweryfikować swoje poglądy. Mam też nadzieję, że tak samo stwierdzą wszyscy malkontenci, dla których pierwsza część była słaba, zbyt melodyjna i sam nie wiem co jeszcze... Zanim jednak przejdę do sedna, jedna uwaga. Od pierwszego dźwięku słychać, że ?Hypnotize? to nie żadne odrzuty z sesji nagraniowej czy niewykorzystane nagrania. System nagrał wszystkie utwory podczas jednego pobytu w studiu, zmiksował i z premedytacją podzielił na dwie części, przyznając przy tym, że z ?Hypnotize? jest zadowolony bardziej...
 
Z całą pewnością nowy album jest mocniejszy. W tych utworach postawiono na dynamikę i niszczącą energię, o czym przekonują już dwa pierwsze utwory ?Attack? i ?Dreaming?. Zaraz za nimi idą znane już z koncertów ?Kill Rockn?n?Roll? i ?Holy Mountains?. Szczególnie ten drugi zaskakuje. Monumentalny, niemal rycerski w klimacie z potężnym, gitarowym riffem. Tytułowy utwór, do którego nakręcono teledysk może kojarzyć się nieco z ?Chop Suey?. Nawiązania do ?Toxicity? pojawiają się też np. w ?Stealing Society?. Mile słucha się ?Tentative?, gdzie śpiew przypomina kogucie pienia Jello Biafry z Dead Kennedys. Zaskoczeniem jest przegięty aranżacyjnie ?Vicinity of Obscenity?, gdzie zespół daje upust swoim fantazjom, grając dziwacznie i łamiąc wszelkie konwenanse... Mamy także coś dla radia ? balladka ?Lonely Day? (z świetnym, agresywnym solem gitary) czy spokojny ?Shes Like Heroin? (jedyny utwór, który bez żalu wyrzuciłbym z zestawu...). Koniec płyty to rozwinięcie znanego z ?Mesmerize? ?Soldier Side?. 39 minut wspaniałej, zaskakującej muzyki.
 
Jakie wnioski? Dużo mniej melodyjnych, wpadających w ucho refrenów, choć nadal tandem Daron/Serj wyczynia cuda. Wokalne dopracowanie tych piosenek zapiera dech w piersiach. Tak samo jak aranżacyjne niuanse. Wspaniale balansowanie dynamiką, przechodzenie od czadów do spokojnych, wyciszonych fragmentów. Większy nacisk na elementy ormiańskiego folkloru. Ten muzyczny majstersztyk przekonuje o niezwykłej sile grupy. Można było spodziewać się jednej, dobrej płyty. Otrzymaliśmy dwie ? genialne. Pod każdym względem. Nie chcę słuchać narzekań, że to nowoczesny metal dla nikogo. Być może zespół nadal sadowi się w takiej niszy ale w żadnym wypadku nie ogląda się na panujące wokół trendy, ciężką pracą wspinając się w górę. Wiem, że często przesadzam, ekscytując się różnymi płytami. Być może tak jest, być może nie mam racji. ?Hypnotize? też będę się ekscytował i słuchał aż do znudzenia. Warto, bo muzyczno ? ideologiczny przekaz zespołu jest niebanalny, przykuwający uwagę, dostarczając jednocześnie niesamowitej, punkowej w wyrazie i metalowej w wykonaniu energii. Zespół mijającego roku...
 
Arek Lerch 5

więcej...

Tradycyjnie zapraszamy Was do udziału w muzycznym podsumowaniu mijającego roku. Tym razem prosimy o Wasze głosy w następujących kategoriach.

Album roku 2005
Polska

Świat

Zespół roku 2005
Polska

Świat

Przebój roku 2005
Polska

Świat

Koncert roku 2005
Polska

Świat

Instrumentalista roku 2005
Polska

Świat

Wokalista(ka) roku 2005
Polska

Świat

Debiut roku 2005
Polska

Świat

Największe muzyczne rozczarowanie 2005
Polska

Świat

Koncertowe nadzieje na rok 2006
Polska

Płytowe nadzieje na rok 2006
Polska

Świat

powrót do listy