PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2016-09-21
Metal Hammer 9/2016

Metal Hammer 9/2016

Sabaton, Tarja Turunen, Airbourne, Motorowl, Delain, Carnifex, Devin Townsend, Gutter Sirens, Love De Vice, Extinkt, Iscariota, Dream Theater, Kansas, Revocation, Banisher


Metal Hammer 9/2016 

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Sabaton 8
Tarja 12
Airbourne 17
Motorowl 18
Delain 20
Carnifex 22
Devin Townsend 24
Gutter Sirens 28
Love De Vice 30
Extinkt 32
Book Zapłać 41
Na Zachód Od Metalu 42
Iscariota 43
Heaven&Hell 44
Fam 46
Dream Theater 48
Kansas 50
Revocation 53
Banisher 54
Album Miesiąca 55
Recenzje 56
Live 66
Out Of The Darkness 69
Die Young 70
 

ZGRZYT

Wizna...
 
ciekawe ilu z Was, zanim muzyka Sabaton rozsławiła to miejsce, wiedziało o istnieniu takiej wioski? Wiosną piękna, tętniąca życiem u zbiegu Biebrzy i Narwi, chętnie odwiedzana przez turystów i przyrodników, zimą – uśpiona, jakby nieco zapomniana. Ciekawe, że jeden – w sumie muzycznie niczym nie wyróżniający się utwór - „40:1” sprawił, że większość fanów metalu w Polsce, wie co to Wizna i, leżąca nieopodal, Strękowa Góra. Edukacja przez muzykę? Być może, jedno jest natomiast pewne: Sabaton nie zmienia zwycięskiej formuły i na swojej najnowszej płycie prezentuje kolejne bitwy, tym razem z zupełnie już różnych epok i miejsc. Nasz specjalny wysłannik Piotr Stypka, spotkał się z zespołem jeszcze wczesnym latem a teraz spisał dla nas to wszystko, o czym opowiedzieli muzycy Sabatoon. Oczywiście nie zabrakło specjalnych pozdrowień dla polskich fanów; zespół dobrze wie komu tak naprawdę  zawdzięcza obecny status.
 
W numerze szeroko omówiliśmy także dwa inne ważne tematy; pierwsza od 16 lat studyjna płyta Kansas nie potrzebuje rekomendacji, podobnie jak nowy album Tarji, która zresztą w grudniu pojawi się na dwóch koncertach w Polsce.
 
Co jeszcze znajdziecie w tym wydaniu? Sprawdźcie sami. Na pewno każdy znajdzie tu coś dla siebie.
 
Darek Świtała

 

ALBUM MIESIĄCA

BRUJERIA
Pocho Aztlan
(Nuclear Blast)

Nie ukrywam, jestem sceptycznie nastawiony do tych wszystkich „wielkich” powrotów po latach. Po prostu ci nasi kochani artyści kilka razy zdążyli mnie rozczarować parę razy, więc podchodzę do sprawy na chłodno. Wszakże lepiej dać zaskoczyć się pozytywnie, aniżeli negatywnie, prawda? Reaktywacja szalonych zabójców nie wzbudziła u mnie zachwytu, raczej zmartwienie. Nurtowało mnie, czy po 15. minionych latach od wydania ostatniego studyjnego albumu Brujeria będzie w stanie przyłożyć dziełem równie agresywnym, dzikim i nieokrzesanym co chociażby „Raza Odiada”. Skład zespołu uległ kilku poważnym zmianom, na odejście jednego celebryckiego nazwiska (Billy Gould) weszły dwa nowe (Adrian Erlandsson, Jeff Walker). Pierwsze kawałki panowie i pani zaprezentowali w środku kwietnia, wtedy to na świat wypuszczono singiel „Viva presidente Trump!”, który wyjątkowo dobitnie przedstawia stanowisko sekstetu co do obietnic wyborczych kandydata na prezydenta USA. Niespełna 6 minut muzyki zawartych na tegorocznym materiale to dosyć solidna dawka wysokooktanowego death/grindu. Wiecie, tona blast beatów, gitarowe „pszczółki” i szatan na całego. Ale jedno słówko niepokoi – „solidna”. Jeśli ktoś mieni się mianem malkontenta łatwo ów wyraz przeinaczy na: „przeciętna”, „poprawna”, „średnia”. Wprawdzie do takowych raczej nie należę, ale w moim umyśle uruchomił się element odpowiedzialny za rozczarowanie, a perspektywa lektury nowego krążka wydawała się – delikatnie mówiąc – niezbyt kusząca. Minęło kilka miesięcy, a ja siedzę w fotelu i słucham sobie tej Brujerii, i wiecie co? Czwarty długograj meksykańsko-amerykańskiej hordy jest niezwykle rzemieślniczy. Już nie chodzi o brak nowości, bo nie tego oczekuję od death metalu, ale… gdzieś zniknęła ta chora patologiczna atmosfera. Jak jeszcze kilka lat temu autentycznie bałem się ich płyt, tak przy nowej czasami sobie ziewnę, a momentami, to nawet oko przymknę. „Pocho Aztlan” to Brujeria zupełnie inna niż kiedyś. Taka, która za cholerę nie ma nic wspólnego z szokowaniem i niepohamowaną agresją rodem z najciemniejszych zakamarków meksykańskich ulic. Także elementy grindcore’owe wyplewiono na rzecz riffowego bujania. W sumie, to koło wiadomej części ciała by mi to latało, gdyby nie jeden szczegół – te niespełna 47 minut muzyki udowadnia tylko, że dłuższe przerwy wydawnicze robią źle muzykom. No gdzie jest ta dzicz i furiacki obłęd, za które wszyscy kochamy Brujerię? Gdzie odpłynął cały ten bunt i chęć pokazania środkowego palca wszystkim rządzącym na całym świecie? Dlaczego zamiast serii brudnych, zabójczych strzałów dostałem czyściutkie i kompletnie jałowe kawałki zlewające się w jedną niestrawną kadź? Może muzycy spokornieli na stare lata, a może nie chcieli wywoływać tylu kontrowersji co kiedyś? Naprawdę nie mam bladego pojęcia. W roku 2016 wyszło sporo świetnego death metalu – szybkie przykłady? Asphyx, Ulcer, The Dead Goats, Blood Incantation i wiele, wiele innych. Czwarty album meksykańskich rzeźników nawet nie stoi obok tych wyżej wymienionych. Teraz to już nawet nie rzeźników, co najwyżej sklepowych sprzedawców… Jaki z tego wniosek? Death metal ma się świetnie, a Brujeria? Brujeria powinna ponownie zapaść się pod ziemię. Tym razem już na stałe.

Łukasz Brzozowski
 
powrót do listy