PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2016-08-23
Metal Hammer 8/2016

Metal Hammer 8/2016

Blues Pills, Pain, Soilwork, Vader, Kvelertak, Sauron, Trauma, Sinsaenum, High Fighter , Shodan, Avatar, Sixx:A.M., Roine Stolt, Jinjer


Metal Hammer 8/2016 

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Blues Pills 8
Pain 12
Soilwork 14
Vader 16
Kvelertak 18
Cuba De Zoo 20
Sauron 22
Trauma 24
Sinsaenum 28
High Fighter 30
Shodan 32
Book Zapłać 41
Avatar 41
Sixx:A.M. 44
Bloody Hammers 46
Whiterscape 48
Roine Stolt 50
Jinjer 52
Mało Znane Mało Grane 53
Soul Collector 54
Recenzje 56
Live 64
Rosetta 68
Out Of The Darkness 69
Die Young 70
 

ZGRZYT

Muzyka Blues Pills rozsiewa wokół siebie niesamowitą aurę. Magia dźwięków z lat 60. i 70. której hołduje ten zespół ma zresztą jeszcze jeden mocny punkt – zjawiskową wokalistkę Elin Larsson, której największym atutem nie jest jedynie uroda. Elin śpiewa hipnotycznie, emocjonalnie, a jej głos od razu przywodzi na myśl skojarzenia z Janis Joplin i Arethą Franklin... Nowy album Blues Pills (dopiero drugi w karierze!), trzyma poziom i jest duża szansa, że będzie jeszcze większym sukcesem niż debiut, windując zespół na muzyczny szczyt.

Z początkiem sierpnia do sklepów trafia także nowy materiał Vader, jeszcze nie pełnoprawny album ale EP „Iron Times”, zapowiadająca nowy krążek który, jak opowiada nam Peter, poznamy jeszcze tej jesieni. 

W numerze także wiele innych wywiadów: z Pain, Soilwork, Sinsaenum, Sixx: A.M. Ronem Stoltem czy Trauma, zaś w końcówce numeru znajdziecie relacje z najciekawszych koncertów ostatnich tygodni. W tym tą jedną, szczególną; z występów reaktywowanego Rainbow!

Darek Świtała

 

ALBUM MIESIĄCA

Najpierw był… Mercyful Fate. Wiadomo, legenda heavy metalu z charyzmatycznym Kingiem Diamondem na wokalu, przez wielu uznawana za pioniera black metalu, która pozostawiła po sobie tak pomnikowe albumy jak „Melissa”, „Don’t Break The Oath” czy „Time”. Zespół, który pojawiał się i znikał. Ostatnio pojawił się tylko na moment i zniknął - miejmy nadzieję, że nie ostatecznie - w roku 2009. Od tamtego czasu nie dzieje się wokół niego nic. A tymczasem w jednym z najsłynniejszych gitarowych heavymetalowych duetów świata pojawił się głód. Głód grania. Zasygnalizowany światu w ubiegłym roku doskonałą czteroutworową EP-ką, „Satan’s Tomb”. Jak się okazało, była to zaledwie przystawka przed pełnowartościowym daniem, jakim jest właśnie wydany album długogrający. Tutaj należałoby się zastanowić, jak go właściwie traktować? Czy jako w pełni niezależne wydawnictwo, czy jednak jako przedłużenie dotychczasowej działalności Mercyful Fate? Odpowiedź do najprostszych nie należy, a kryje się przede wszystkim w samych dźwiękach. O których za moment. Bo przecież za dźwięki odpowiadają ludzie, warto więc zapoznać się ze składem zespołu. Trzon – sprawa oczywista, której nikt nawet nie próbuje tuszować – Michael Denner i Hank Shermann. Jak wspomniałem, jeden z najwspanialszych gitarowych duetów, który można wymieniać jednym tchem obok tandemów Downing/ Tipton czy Murray/ Smith. Na perkusji postać równie wszędobylska, co barwna – Snowy Shaw. Na basie, najbardziej anonimowy w towarzystwie, Marc Grabowski. No i w centrum jupiterów, bo mimo wszystko musi się mierzyć z legendą samego Króla, Sean Peck, fanom heavy metalu doskonale znany z Cage.

Wracając do pytania, jak traktować ten album, nie podlegają wątpliwościom intencje zespołu (czy może raczej projektu). Już sama okładka, kolorystyką i formą nawiązująca do „Don’t Break The Oath” i „9”, nie pozostawia złudzeń. Podobnie jak dobór wokalisty, który różnorodnością i wielobarwnością rozwiązań wokalnych siłą rzeczy narzuca skojarzenia z samym Mistrzem. Przy czym tylko czasami operuje podobną do niego barwą, a zazwyczaj bliżej mu do Roba Halforda, Ozzy’ego Osbourne’a (po wysłuchaniu fragmentów „The Wolf Feeds At Night” dwa razy upewniałem się, że Ozzy nie zaśpiewał na płycie gościnnie), ale przede wszystkim do… Seana Pecka z Cage, w którym to zespole zaśpiewał na ośmiu albumach. Na „Masters Of Evil” śpiewa wysoko, czasami histerycznie, często na pograniczu obłędu i szaleństwa. Zwłaszcza ostatnie z wymienionych form, gdy do akcji dodatkowo wkracza obłąkany, a może wręcz opętany chórek, przypominają Mercyful Fate. Nie sposób pominąć też wymowy i charakteru lirycznego albumu. Same już tytuły utworów – „Angel’s Blood”, „Son Of Satan”, „Pentagram And The Cross” – zdają się wszystko tłumaczyć. No i wreszcie sposób gitarowej współpracy Dennera i Shermanna. Do bólu charakterystyczny i rozpoznawalny od pierwszych sekund trwania albumu. Nie wiem, czy gdyby chcieli, byliby w stanie odejść od takiego właśnie, prezentowanego wcześniej na albumach Mercyful Fate stylu gry, pewne jest wszakże, że nie uczynili tego na „Masters Of Evil”. Pod względem aranżacyjnym album ten nieco jednak odbiega od dokonań legendy.
Jest to oczywiście, jak nietrudno przewidzieć, klasyczny heavy metal. Nie jest to jednak heavy metal prosty w odbiorze. Na początku słucha się go więc ciężko, bo zewnętrzna jego powłoka zdaje się być zanadto chaotyczna i zgiełkliwa. Strukturalnie poszarpana, skutkiem czego w części utworów można zapomnieć o klasycznym układzie „zwrotka, refren, zwrotka, refren, solo, refren”. Tutaj jest o wiele bardziej nieprzewidywalnie, a muzyka sprawa wrażenie nerwowej, z często jedynie zasygnalizowanymi unikalnymi motywami czy melodiami, do których, wbrew oczekiwaniom słuchacza, zespół już nie powraca. Z tego powodu, podobnie jak w przypadku ostatniego albumu w dyskografii Satan, stoczyłem z „Masters Of Evil” pojedynek, w którym nagrodą było najpierw zrozumienie, a później już tylko zachwyt. Ostrzegam jednak, że droga do niego jest długa i kręta i łatwo na niej o połamanie zębów. Czy może raczej o odstawienie albumu po jednym przesłuchaniu. Nie czyńcie tego jednak, bo…

… ominie was przyjemność obcowania z mocarnym, żywiołowym, naznaczonym rewelacyjną pracą gitarzystów „Angel’s Blood”. Z bogatym w różnorodne nastroje „Son Of Satan”. Z nerwowym i w wielu momentach połamanym „The Wolf Feeds At Night” (ze znakomitymi melodyjnymi pasażami). Z intensywnym i gęstym od dźwięków „Pentagram And The Cross”. Z melodyjnym i bardziej umiarkowanym utworem tytułowym. Z ciężkim i dość nowocześnie rozbujanym „Servants Of Dagon”. Z prującym niczym Judas Priest na „Painkiller” „Escape From Hell”. I wreszcie ze złożonym, siedmiominutowym „The Baroness”, efektownie zamykającym całość. Osiem utworów, standardowe 40 minut, wypowiedź kompletna. I wyraźny sygnał pod adresem Mistrza: „King, nie słyszysz? My już jesteśmy gotowi do reaktywacji Mercyful Fate!”.
 
Rafał Monastyrski
 
powrót do listy