PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2016-07-19
Metal Hammer 7/2016

Metal Hammer 7/2016

Accept, Six Feet Under, Fates Warning, Ghost, Satyricon, Thy Worshiper, Tarja, The Raven Age, Toto, Scorpion Child, Crystal Palace, Skunk Anansie, Alan Parsons, The 69 Eyes


Metal Hammer 7/2016 

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard  Fax 4
Accept 8
Six Feet Under 12
Fates Warning 14
Ghost 16
Satyricon 18
Thy Worshiper 20
Tarja 22
The Raven Age 24
Toto 26
Scorpion Child 28
Crystal Palace 30
Book Zapłać 41
Na Zachód Od Metalu 42
Skunk Anansie 44
Alan Parsons 48
The 69 Eyes 50
Mało Znane Mało Grane 52
Straight Hate 54
Album Miesiąca 55
Recenzje 56
Live 64
Out Of The Darkness 69
Die Young70
 

ZGRZYT

Accept cieszy się u nas zasłużoną popularnością. Fanów na pewno ucieszy więc, że lider tej grupy Wolf Hoffmann, zdradza na naszych łamach kilka nowych faktów: Accept pracuje nad nowym albumem, a sesja nagraniowa odbędzie się jeszcze w tym roku!
 
Nie mniej wylewny był dla naszego dziennikarza Chris Barnes, lider Six Feet Under, choć jego opowieści jak się okazuje snują się w oparach zielonego dymu ; Chris zapomniał na przykład, że wydał kiedyś płytę z coverami AC/DC. Ot taka mała skleroza.
 
Natomiast Frost z Satyricon wydaje się pamiętać historię zespołu dosłownie co do dnia; w rozmowie z dziennikarzem sypie faktami jak z rękawa, zdradza też kilka nieznanych anegdot z historii tego, kultowego już przecież, zespołu.
 
Prócz tego, w numerze każdy znajdzie coś dla siebie; są wywiady z Fates Warning (bardzo dobry nowy album – sprawdźcie), Ghost, Scorpion Child, Thy Worshiper czy Tarją, jest też zapis rozmowy z grupą syna Steve'a Harrisa – The Raven Age. Swoją drogą fajna sprawa; podróżować na swej pierwszej trasie koncertowej kultowym samolotem Ed Force One, nie mając na koncie ani jednej płyty...
 
Darek Świtała

 

ALBUM MIESIĄCA

VEKTOR
„Terminal Redux”
(Earache)
 
Mogłoby się wydawać, że po wydaniu dwóch znakomitych albumów studyjnych w sensie twórczym amerykański Vektor na pięć długich lat zapadł się pod ziemię, a tymczasem stało się dokładnie na odwrót i kwartet poszybował wysoko, wprost ku kosmicznym przestrzeniom. Biorąc „Terminal Redux” do ręki, skojarzyłem go automatycznie z „Thresholds” Nocturnus. Podobna okładka, nawet wydawca ten sam… a na tym lista podobieństw się nie kończy. Dodajmy więc do niej tematykę oscylującą wokół Sci-fi, progresywny charakter, bogactwo muzyczne, techniczne zaawansowanie, oryginalność. I nieprzewidywalność, bo w przypadku obu wydawnictw nigdy nie wiadomo, co czai się za rogiem, czy może raczej kolejną planetą. I nieprzewidywalność po raz wtóry, bo stylistyczne przyporządkowanie „Terminal Redux” każdego recenzenta może przyprawić o palpitacje serca. Muzyczną osnowę stanowi tu wprawdzie progresywny techno-thrash, ale z tak rozległą galaktyką innych wpływów, że nawet po kilkunastu przesłuchaniach trudno się w tym wszystkim połapać. Co ważne, nie oznacza to aranżacyjnego bałaganu, a wręcz przeciwnie: Vektor porusza się pomiędzy stylistykami tak swobodnie, że wrażenie obcowania z twórczością tyleż naturalną, co niewymuszoną, nie przygasa nawet na moment. To duża sztuka.
Vektor jest obecnie na takim etapie działalności, że porównania z kimkolwiek zdają się być cokolwiek nie na miejscu. By jednak choć trochę przybliżyć dokonania Amerykanów niezorientowanym, porwę się na nałożenie na siebie nazw i stylistyk, których solidne przemielenie być może zaowocowałoby twórczością bliską naszych bohaterów. O Nocturnus już wspomniałem. Do pakietu dodajemy porcję nieszablonowego thrash metalu: Voivod, Realm, Watchtower, Sadus (z okresu „A Vision Of Misery”). Przełamujemy technicznym death metalem Death (od „Individual…” wzwyż), Cynic, Pestilence („Spheres”), Sadist (zwłaszcza najnowszy album). Podlewamy szalonymi melodiami a’la Dark Tranquillity na „The Gallery”. Zaostrzamy awangardowym black metalem. Przyprawiamy smaczkami ze świata muzyki fusion i szeroko pojmowanej muzyki progresywnej. Dodajemy całą masę wyjątkowości i indywidualnego podejścia do muzycznej materii. Vektor z grubsza gotowy.
A skoro gotowy, to teraz prezentacja „Terminal Redux” teoretycznie powinna pójść jak z płatka. Powinna, ale nie ma o tym mowy, bo album ten jest tak kompleksowy i złożony, że żadne słowa nie oddadzą jego wielkości. 10 utworów, ponad 73 minuty muzyki, wielki kosmiczny koncept. Rozszalałe melodie, obłędne partie solowe, szalejąca sekcja, niebanalne harmonie, niezliczone przejścia, unikalny nastrój kompozycji, aranżacyjne mistrzostwo. I intensywność na każdym kroku. Słuchanie tego albumu nie jest równoznaczne z bieganiem boso po rozżarzonych węglach, a raczej z włożeniem głowy wprost w palenisko.
A z głową w palenisku trudno o zdroworozsądkową ocenę sytuacji, trudno o wskazanie najlepszych fragmentów płyty. Z całą pewnością fenomenalnie prezentuje się otwierający całość, złożony i wielowątkowy „Charging The Void”. Ponad dziewięć minut szaleństwa pięknie podkreślonego przez skromny liczebnie, ale mocny wokalnie chórek złożony z dwóch ciemnoskórych wokalistek występujących w opozycji do rozwrzeszczanego Davida DiSanto, którego skrzekliwa i histeryczna maniera wokalna raz prezentuje się blackmetalowo, kiedy indziej deathmetalowo w stylu Chucka Schuldinera, to znów thrashowo pod Schmiera z Destruction czy Darrena Travisa z Sadus. „Cyrus Terminal” to multum znakomitych harmonii, ale i dalekich od kanonu melodii. „LCD” prócz thrashowego rozpasania oferuje też iście deathmetalowe przyłożenie, po którym akustyczna miniaturka w postaci „Mountains Above The Sun” przynosi prawdziwe ukojenie. Cięcia w „Ulitmate Artificer” są tak ostre, że wydają się lada moment rozciąć umysł słuchacza na pół. „Pteropticon” po łagodnym wstępie rozpędza się do granic możliwości, ale nie tak bardzo jak „Psychotropia” gdzieś pomiędzy masywnym wstępem i zakończeniem. Szaleństwo, czyste szaleństwo! W „Pillars Of Sand” pojawiają się chyba najbardziej wyraziste nawiązania do black metalu, ale i wyjątkowo piękne gitarowe pasaże. A skoro o pięknie i ukojeniu mowa, to nie sposób pominąć w opisie znacznej części „Collapse” zdominowanej przez akustyczne muśnięcia i subtelny męski śpiew. No i jakże wspaniale ten utwór kulminuje! To i tak jednak zaledwie przedsmak wielkiego finału. Ponadtrzynastominutowy „Recharging The Void” gwarantuje taką dawkę różnorodnych emocji, że dosłownie zapiera dech z wrażenia. A gdy gdzieś w jedenastej minucie trwania dochodzi do wielkiego apogeum, gdy szalone tempo nakłada się ze wspomnianym żeńskim chórkiem, to na usta automatycznie cisną się wszelkie nadużycia typu: fenomen, geniusz, arcydzieło. Czy mi się zdawało, czy ktoś mówił, że thrash już dawno temu umarł? Nie, nie umarł. Vektor gra thrash na miarę XXI wieku.
 
Rafał Monastyrski
 
powrót do listy