PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2016-01-26
Metal Hammer 1/2016

Metal Hammer 1/2016

The Cult, Manowar, Podsumowanie Roku Redakcja i Dziennikarze, Baroness, Witchcraft, King's X, Bury Tomorrow, Ignite, Nocny Kochanek, Panzerballett, Brain Connect, Faith No More, UFO, Varg, Kalendarz 2016 + płyta CD

Metal Hammer 1/2016 

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 5
The Cult 8
Manowar 12
Podsumowanie Roku Redakcja i Dziennikarze 14
Baroness 18
Witchcraft 20
King's X 22
Bury Tomorrow 24
Ignite 26
Nocny Kochanek 28
Panzerballett 30
Brain Connect 32
Book Zapłać 41
Faith No More 42
Mało Znane Mało Grane 44
UFO 46
Varg 48
Podsumowanie Roku 2015 50
Album Miesiąca 55
Recenzje 56
Live 64
Browar Pod Choinkę 68
Out Of The Darkness 69
Die Young 70
 

ZGRZYT

Tradycyjnie...

jeszcze w drugiej połowie grudnia, trafia na rynek nasz styczniowy numer. Zaś nadchodzący 2016 rok będzie dla nas rokiem szczególnym – w czerwcu Metal Hammer obchodzi urodziny – 300 numer na pewno będzie okazją do celebracji!

Tymczasem przygotowaliśmy dla Was zestaw najnowszych muzycznych tematów; na okładkę trafił The Cult, którego najnowszy album „The Hidden City” ukaże się już za miesiąc. Płyta utrzymana jest w starym „cultowym” stylu a fani bez problemu odnajdą na niej mroczne echa „Electric” czy „Love”.

Doskonały krążek przygotowali dla nas również muzycy Baroness – album cieszy tym bardziej, że przecież jeszcze niedawno los zespołu wisiał na włosku – tymczasem na „Purple”słychać przede wszystkim ogromną radość grania. Jest moc i energia. Bez wahania przyznaliśmy płycie tytuł Albumu Miesiąca.

W numerze także wywiady z Witchcraft, Bury Tomorrow, Ignite, Manowar, Panzerballett, Varg czy wspomnianym już Baroness. Do kolekcji dorzucamy teksty o UFO i Kings X a także fragment nowej książki o Faith No More autorstwa naszego redakcyjnego kolegi Maćka Krzywińskiego.

Życzymy Wam tylko dobrej muzyki w 2016 roku!

Darek Świtała

 

ALBUM MIESIĄCA

BARONESS
Purple
(Abraxan Hymns)

Jest wydarzenie? Na pewno, bo przecież Baroness wpisali się w świadomość słuchaczy kilka lat temu płytą „Red Album” i poprawili za pomocą „Blue Record”. Te pozycje stały się dla Amerykanów czymś w rodzaju przepustek do pierwszej ligi nie tylko alternatywnego grania, ale szeroko pojętej rozrywki. A to wszystko za sprawą fikuśnego połączenia mocnego riffowania, niemal mastodonowej rytmiki i z szacunkiem dawkowanej melodii. A potem był podwójny krążek „Yellow&Green”. W tym miejscu pozwolę sobie na oświadczenie: wbrew narzekaniom różnych znawców i fachowców, nie przyłączę się do chóru szczekaczy, krytykujących ten album. Fakt, długi, ale tak różnobarwny i emocjonujący jak żaden inny krążek tej załogi. Na ironię losu zakrawa fakt, że po wydaniu płyty zaliczyli w 2012 roku wypadek, który dość mocno ich pokiereszował – i fizycznie i biznesowo, bo trudno uznać promocję „Yellow&Green” za udaną. Potem doszły zmiany w składzie, nowa sekcja rytmiczna i wreszcie jest - płyta, która ma pokazać, że żyją, nie zmarnieli i nadal, mimo przeciwności, z impetem pchają wózek do przodu. 

Właśnie dlatego podchodzę do „Purple” z lekkim dystansem, bo mimo statusu wydarzenia, z rozmachem zamykającego 2015 rok, zastanawiam się, na ile powyższe fakty związały im ręce a na ile dodały skrzydeł. Bo jest płyta lekkim krokiem wstecz, jeśli przyjąć za punkt odniesienia wspomnianego, dwupłytowego kolosa. Choć owo cofanie się jest jednocześnie sygnałem, że grupa powraca do tego, za co była i chce być kochana – konkretnego, rockowego, gitarowego uderzenia. Wszystkie charakterystyczne punkty są obecne – rysowana, bajecznie bogata grafika, solidne, analogowe brzmienie i od razu rozpoznawalna melodyka. Nowością może być zwarta forma – osiem konkretnych, masywnych numerów plus interludium (instrumentalna, jazzrockowa impresja „Fugue”) i króciutkie outro „Crossroads of Infinity”. Oczywiście, nieco inaczej pracuje sekcja rytmiczna; odnoszę wrażenie, że perkusista Sebastian Thomson (znany z Trans AM) gra tu nieco oszczędnie. Ma to też swoje plusy – nic nie odwraca uwagi od melodycznego i kompozycyjnego bogactwa płyty. „Morning Star” czy zagrany z rozmachem „Shock Me” to już klasyki, podobnie, jak opublikowany wcześniej „Chlorine&Wine”, który najpierw czaruje stopniowo zagęszczającym się aranżem, by pod koniec uwodzić wpadającą w głowę melodią. Czasami zespół zerka delikatnie w stronę indie rockowej półeczki („Kerosene” czy „Iron Bell”), choć traktuje te wycieczki raczej jako drobny dodatek do właściwej progresywno – stonerowej stylistyki. 

Uproszczenie formy, większa niż na „Yellow&Green” dynamika powodują, że płyty słucha się w zasadzie jednym tchem a jej witalność i radość (trudno na miejscu Johna Baizleya nie cieszyć się z powrotu do gry…) od razu udzielają się słuchaczowi. Nawet jeśli przywiązałem się do poprzedniej płyty, muszę przyznać, że mój lekki opór został dość szybko zwalczony. Kupuję zatem album w całości i traktuję jako wydarzenie, po części w kontekście muzyki a częściowo za sprawą dramatycznego kontekstu i faktu, że zespół nie dał za wygraną. 

Warto jednak zauważyć, że płyta ukazuje się także w nieco zmieniającym się kontekście kulturowym, kiedy brodaci rockmeni i wszelkiego typu mutacje z przedrostkami „post” zaczynają trywializować takie właśnie, balansujące na pograniczu mainstreamu i alternatywy granie. Może dlatego, jako świadomi i uważni twórcy, Baroness rezygnują z typowo stonerowej riffowni i kierują się bliżej rockowej muzyki środka, jeszcze bardziej oddalając się od kolegów z Mastodon, do których zresztą zawsze porównywani byli. Słowem jednym – nawet jeśli gdzieś tam mam drobne wahania – uznaję, że wraz z „Purple” Baroness wraca na kurs. Oby tym razem nie przydarzyła im się żadna katastrofa…

Arek Lerch
 
powrót do listy