PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2016-11-22
Metal Hammer 11/2016

Metal Hammer 11/2016

Alter Bridge, Acid Drinkers, Dark Tranquillity, Riverside, Meshuggah, Testament, John Wesley, Heaven Shall Burn, Tygers Of Pan Tang, Marillion, Hellspawn, Rainbow, Nightwish, Asphyx, Obscure Sphinx


Metal Hammer 11/2016 

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Alter Bridge 8
Acid Drinkers 12
Dark Tranquillity 14
Riverside 16
Meshuggah 18
Testament 20
John Wesley 22
Heaven Shall Burn 24
Ukeje 26
Tygers Of Pan Tang 28
Marillion 30
Hellspawn 32
Steve Harris 41
Na Zachód Od Metalu 42
Heaven & Hell 44
Rainbow 48
Nightwish 50
Asphyx 52
Album Miesiąca 54
Recenzje 56
Obscure Sphinx 64
Pivo 66
Book Zapłać 68
Out Of The Darkness 69
Die Young 70
 
 

ZGRZYT

Ależ sypnęło nowościami...

w zasadzie mieliśmy problem by wybrać do tego numeru Metal Hammera odpowiednie materiały. Tak dużo było fajnych, interesujących tematów. Na początek – nowy album Alter Bridge, zespołu, który konsekwentnie pnie się do góry, zdobywając coraz to nowych fanów na całym świecie. Zresztą już wkrótce zespół kolejny raz zagra w Polsce – tym razem w katowickim Spodku.

Nowy, doskonały album wydał też Testament. To chyba najlepsza od lat płyta weteranów thrashu; kipiąca energią, riffami i aranżacyjnymi pomysłami. Nic dziwnego, że krążek wylądował ostatecznie w rubryce Album Miesiąca. 

Niemniej ciekawe pozycje wydali: Meshuggah, Dark Tranquillity, Tygers Of Pan Tang czy Heaven Shall Burn. Z wszystkimi przeprowadziliśmy wywiady, które znajdziecie w tym numerze.

Nie zapominamy także o polskiej scenie – ostatnie oświadczenie Riverside stało się pretekstem naszej rozmowy z muzykami, zaś „Peep Show” (ten tytuł!) czyli nowy album Acid Drinkers, to doskonały powód by zamienić kilka dowcipnych uwag z Titusem.

Co jeszcze? Wraca Metalmania! Ale to już chyba wiecie, prawda?

Darek Świtała

 

ALBUM MIESIĄCA

TESTAMENT
Brotherhood Of The Snake
(Nuclear Blast)

Pierwotnie zamierzałem rozpocząć niniejszą recenzję od osadzenia Testament w szerszym kontekście, wychodząc niejako naprzeciw coraz częściej spotykanym opiniom, jakoby pisanie o muzyce wprost było bez sensu, ale chyba…. całkiem mi już odbiło. Budowanie niestworzonych historii, pseudofilozoficzne rozprawki na temat kondycji sceny, popisywanie się przez recenzentów elokwencją, erudycją i tym podobnymi bzdurami, owszem, może mieć sens, ale wtedy gdy dźwięki nic szczególnego sobą nie prezentują. W tym jednak przypadku… no, Szanowni Państwo, to po prostu Testament z jedenastym albumem w dyskografii i z trzema kwadransami muzyki najzwyczajniej wybornej! Faktem jest, że innej od składu w osobach: Chuck Billy, Eric Peterson, Alex Skolnick, Steve DiGiorgio i Gene Hoglan nie oczekiwałem, nie ukrywam jednak, że trochę zaniepokoiły mnie zapowiedzi zdecydowanego stylistycznego nawiązania do „The Gathering”, „Low”, a nawet „Demonic”, podczas gdy osobiście wolałbym raczej ponownego podjęcia muzycznych wątków z „The Ritual”. Wątków melodyjnych, choć przecież ciężkich i dynamicznych. A jak do tego mają się dźwiękowe realia „Brotherhood Of The Snake”? Ano mają się tak, że album ten stanowi w linii prostej kontynuację znakomitych „The Formation Of Damnation” i „Dark Roots Of Earth”, przy czym wydaje się być jeszcze ciekawszy, bardziej zróżnicowany, ale przy tym i bardziej energetyczny. Niespożyta energia dosłownie wylewa się z głośników podczas słuchania tego krążka, co wespół ze znakomitymi pomysłami na aranżacje i riffy, rytmiczną precyzją oraz oryginalnym aż do bólu głosem Chucka sprawia, iż mamy do czynienia z jednym z najmocniejszych kandydatów do tytułu albumu roku, a przecież rok ten choćby dla thrashu jest więcej niż dobry.
Przechodząc jednak do konkretów, a tych jest na krążku 10, nie mogę nie rozpocząć ich rozbioru na czynniki pierwsze od kawałka nr 7. Dlaczego? Ano dlatego, że „Neptune’s Spear” to prawdopodobnie najlepszy utwór, jaki było mi, i prawdopodobnie będzie, dane usłyszeć w tym roku. Jego dynamika, zaczepny charakter riffów i wreszcie chyba najwspanialsza kombinacja pasaży i solówek, jaką słyszałem od wielu lat, czyni zeń cios, który mogę i chcę przyjmować we wszystkie najczulsze punkty, narządu słuchu oczywiście. I to bez końca. Z wrażenia trudno się otrząsnąć, ale przecież trzeba, bo pozostałych dziewięć kawałków to również nie ułomki. Zróżnicowany, po części melodyjny, a po części agresywny z karabinowymi partiami perkusji numer tytułowy nie jest zwykłym thrashowym strzałem. Intryguje i z każdym kolejnym przesłuchaniem zaskakuje. A w finale dosłownie zachwyca. Agresywny i drapieżny, ale i chwytliwy, a momentami pełen powietrza i luzu „The Pale King” jako kolejny wpisuje się w poczet kompozycji nie do końca oczywistych. W „Stronghold” uwagę przyciągają motywy dość niepokojące, ale przede wszystkim solówka – wykrzyczana, przeszywająca, efektowna… te elementy stoją poniekąd w opozycji do wyrazistego szkieletu rytmicznego w postaci rześkiego „łupu-cupu”. Naprawdę efektownie prezentuje się również umiarkowany w tempie, ale nad wyraz dobitny „Seven Seals”, którego prawdziwą ozdobą są liczne gitarowe inkrustacje Alexa; inkrustacje naprawdę cudownej urody. „Born In A Rut” w zwrotkach wydaje się być znacznie bardziej od pozostałych kawałków rozluźniony… nie agresywny, a zaledwie lekko zaczepny. W refrenach jest z kolei zaskakująco śpiewny i przebojowy… chciałem nawiązań do „The Ritual”, to je otrzymałem. Niejako po przekątnej Amerykanie serwują wściekły, momentami niemalże punkowo prosty i z potężnym growlingiem „Centuries Of Suffering”, żywiołowością nie ustępuje mu rześki, oparty na lekko zakręconych riffach i wzbogacony rozbudowaną partią solową „Black Jack”. „Canna-Business” to nie mniej, ni więcej, a kombinacja agresji i chwytliwości, wieńczący dzieło „The Number Game”, prócz jazdy na wysokich obrotach, oferuje ciężkie, gniotące zwolnienie i zgrabne, konkretne solówki. Co ważne, cały materiał muzycy dosłownie upstrzyli smaczkami, akcentami i niuansami sprawiającymi, że nie jest to album na kilka przesłuchań, tutaj cały czas coś kipi, gotuje się i wrze. Imponuje również doskonałe zbalansowanie roli poszczególnych instrumentów. Każdy jest doskonale słyszalny, ale żaden nie został lepiej wyeksponowany kosztem pozostałych. W ten schemat świetnie wpisuje się również różnorodny śpiew Chucka, jak zwykle z dużą swobodą przechodzącego od melodyjnych partii, poprzez mocarny krzyk, aż po potężny growling, przy czym każdy sposób wokalnej artykulacji jest rozpoznawalny i charakterystyczny tylko dla niego. To wszystko detale, przechodząc jednak od szczegółu do ogółu, podsumuję ten pochwalny pean stwierdzeniem po chłopsku prostym: Testament nagrał właśnie album, którego po prostu chce się słuchać. I słucha z ogromną przyjemnością, bo to bez wyjątku znakomite kompozycje. 

Rafał Monastyrski
 
powrót do listy