PL EN
ok
YouTube Facebook
twitter instagram
powrót do listy
2015-10-23
Metal Hammer 10/2015

Metal Hammer 10/2015

Chemia, Tank, Armia, Sphere, Metal Allegiance, Enter Shikari, Kruk, Wasp, Riverside, Atreyu, Monument, Anti Tank Nun, Die Krupps, Mustasch, Queensr?che, In Twilight's Embrace, King Diamond, Neuronia, Saratan, Malevolent Creation

 

Metal Hammer 10/2015 

SPIS TREŚCI

Zgrzyt 3
Hard Fax 4
Chemia 8
Tank 12
Armia 14
Sphere 16
Metal Allegiance 18
Enter Shikari 20
Kruk 22
W.A.S.P. 24
Riverside 26
Atreyu 28
Monument 29
Anti Tank Nun 30
Die Krupps 32
Jak Muzyk Z Piwowarem 34
Book Zapłać 43
Mustasch 45
Queensrÿche 46
Na Zachód Od Metalu 48
In Twilight's Embrace    50
King Diamond 52
Neuronia 56
Saratan 56
Album Miesiąca 57
Recenzje 58
Malevolent Creation 66
Nuclear Vomit    68
Live 70
Out Of The Darkness 72
Die Young 73
 

ZGRZYT

W momencie gdy piszę te słowa...
 
w głośnikach wybrzmiewa właśnie najnowszy album Slayer. „Repentless” to płyta solidna, co prawda zbudowana na doskonale nam znanych patentach zespołu ale tym bardziej nie można obok niej przejść obojętnie. Gdy wybrzmiewa ostatni utwór mam ochotę by powtórzyć to doświadczenie i włączam album od początku. Wiem, że ten cykl powtórzy się jeszcze wiele razy. Nieskończenie wiele...
 
W momencie gdy piszę te słowa, przez Internet przetacza się nie tylko burzliwa dyskusja o uchodźcach, sporo samozwańczych recenzentów wygłasza też negatywne sądy o nowych płytach legend metalu... Nowy album Slayer też smaży się w ogniu krytyki. Mniejsza o szczegóły, dostrzegam natomiast pewien fakt – dziś każdy może i chce być ekspertem w każdej sprawie. Bez względu na wiek, posiadaną wiedzę i doświadczenia. Do czego to doprowadzi? Czas pokaże...
 
Abstrahując od tego co napisałem wyżej przygotowaliśmy dla Was nowe, tym razem nieco poszerzone, wydanie Metal Hammera. Staramy się w nim pokazać Wam wszystko co aktualnie na rynku wydawniczym ciekawe, starając się zachować przy tym jak największy obiektywizm. I otwartość, bo przecież nasz magazyn od lat stoi ponad podziałami, w równej mierze kibicując rockowi, progresji i metalowi w różnych odmianach...
 
Dlatego obok nowego, doskonałego zresztą albumu Armii, stawiamy płyty Tank, Atreyu, WASP, Mustasch, Die Krupps, In Twillights Embrace, Sphere, Malevolent Creation czy Queensryche. O wszystkich piszemy z równym zapałem, bo to co wciąż pozwala nam robić ten magazyn to pasja. Pasja do muzyki. Innych powodów nie ma.
 
Darek Świtała

 

ALBUM MIESIĄCA

SADIST
Hyaena
(Scarlet Records)
 
Album miesiąca. Bez dwóch zdań jedna z rubryk budzących największe kontrowersje. Jakimkolwiek kluczem doboru by się tu nie posłużyć, zawsze znajdzie się grono niezadowolonych. Lepiej zamieszczać tu albumy niekoniecznie wybitne, lecz ważne, bo nagrane przez uznane marki? Czy raczej postawić na materiały dotykające muzycznego geniuszu, ale zrealizowane przez formacje z trzeciej ligi popularności? Tym razem stawiamy na drugą z opcji, nawet jeśli kilka osób oburzy nieobecność krążków jakże oczekiwanych… Na siódmą płytę Sadist zapewne zbyt wiele osób nie czekało. Nic w tym jednak dziwnego, skoro od samego początku Włosi łamali wszelkie zasady, grając muzykę trudną, wymagającą i nieoczywistą. Na debiutanckim „Above The Light” gwałtowny i dziki death/thrash zestawili z dźwiękami klawiszy i ocierającymi się o piękno solówkami gitarowymi. Drugi w dyskografii „Tribe” przyniósł za to takie pomieszanie riffów z poplątaniem rytmów, że doprawdy trudno było to okiełznać. A przecież po drodze zdarzył się im jeszcze album „Lego”, na którym postanowili za wszelką cenę zaburzyć poczucie dobrego smaku słuchaczy. I zaburzyli. Na tym tle przedostatni „Season In Silence” mógł wydawać się wręcz asekuracyjny, ale nic bardziej błędnego. Jak zatem prezentuje się „Hyaena”? Jako konglomerat całej dotychczasowej twórczości zespołu – wręcz doskonale. Jako dopracowany w każdym szczególe koncept – wręcz wybitnie. A jako muzyczna podróż – bez żadnych wątpliwości porywająco. Tym razem porywa nas Sadist wprost do Afryki, inspiracji szukając wśród tamtejszych podań i legend. Z hieną dosiadaną przez diabła w samym centrum. Nic zatem dziwnego w szerokim wykorzystaniu odgłosów afrykańskiej przyrody (w większości utworów) i muzyki etnicznej, co objawia się zarówno plemiennymi, rytualnymi rytmami (fragmenty „Bouki” i „Genital Mask”), deklamacjami w narzeczu afrykańskich plemion („The Devil Riding The Evil Steed”), jak i wyrazistymi motywami przewodnimi („Eternal Enemies”). To dodatki. Bo dominuje tu jak zwykle progresywny techniczny death metal, techno-thrash, a także elementy jazzu, muzyki fusion i alternatywnego rocka. Specyficzny nastrój najbardziej upodabnia „Hienę” do „Tribe”. Z „Above The Light” łączą ją z kolei rozmarzone i fantazyjne solówki gitarowe w „The Lonely Mountain”, „Pachycrocuta”, „Bouki” i „Genital Mask”. Są może nieco inne niż te z debiutu, ale równie piękne. Ich obecność - podobnie zresztą jak przestrzennych klawiszowych pejzaży - jest tu pożądana, bo stanowi znakomitą przeciwwagę dla polirytmicznych łamańców. To, co wyczynia tutaj sekcja rytmiczna przechodzi wszelkie pojęcie, a już dokonania basisty to prawdziwe mistrzostwo świata (które, notabene, potwierdził na scenie podczas trasy po Polsce kilka lat temu; kto widział, ten doskonale wie, o jakim poziomie mistrzostwa mowa). Zwichrowane rytmy świetnie współgrają z nerwowymi riffami. Poszarpanymi, porwanymi i rozpruwającymi przestrzeń na wszystkie możliwe sposoby. A jeżeli do tego dodamy niemalże irytujące wrzaski i krzyki wokalisty, to grono słuchaczy zawęża się w tym momencie być może do zaledwie garstki, ale prawdziwych koneserów trudnych dźwięków. Przesada? Prawdopodobnie. Z całą pewnością nie jest to jednak album, który da się polubić tak po prostu – bez poświęcenia mu dużej ilości czasu i uwagi. Kiedy jednak skupimy się nań należycie, wówczas nietrudno o prawdziwy zachwyt. Nad fantastycznym zestawieniem nerwowości i spokoju (fenomenalne partie fletu!) w „The Lonely Mountain”. Nad rozległą przestrzenią instrumentalnego „Gadavan Kura”. Nad technicznym charakterem „The Devil Riding…”, który prezentuje się niczym nieco mniej brutalna, ale równie przebiegła odpowiedź na dokonania Nile. Nad na poły progresywnym, a na poły alternatywno-rockowym kształtem „Scratching Rocks”. Czy wreszcie nad stopniem połamania i pogięcia „African Devourers”. Sadist jest na takim etapie rozwoju, że porównań do innych wykonawców w zasadzie nie potrzebuje, tym niemniej w celu ukierunkowania niezorientowanych pozwolę sobie na użycie dwóch nazw, które podczas słuchania albumu same się tego domagają. To Atheist i Believer (z okresu „Dimensions”). Ktokolwiek słyszał, ktokolwiek zna, ten bez zastanowienia powinien stanąć do pojedynku z hieną. Zalecam jednak ostrożność, bo ta nie dość że gryzie, kąsa i szarpie, to jeszcze jest dosiadana przez diabła. A z tym to nigdy nie wiadomo…
 
Rafał Monastyrski
 
powrót do listy